Wzrost napięcia między Iranem a Izraelem, niekończący się konflikt w Syrii, niepokoje społeczne po emisji filmu "obrażającego muzułmanów", śmierć amerykańskiego ambasadora w Libii, bunt Beduinów w Egipcie... Jeszcze nie umilkły strzały po Arabskiej Wiośnie, gdy Bliskim Wschodem znów zaczęły wstrząsać niepokoje.

Źródło:Hemera/Thinkstock
Od Arabskiej Wiosny oczekiwaliśmy nie tylko obalenia dyktatur i demokratyzacji, ale także impulsu do pobudzenia gospodarczego. Likwidacja satrapów, od dziesięcioleci okradających własne narody na miliardy dolarów, miała zmniejszyć obciążenia i hamulce dla wciąż rozwijających się gospodarek krajów przemian.
O tym, że ci wszyscy "ojcowie narodów" w bezczelny sposób okradali własnych obywateli, wiedzieli wszyscy. Majątek Kadafiego szacowano na 200 miliardów dolarów, natomiast byłego prezydenta Egiptu Hosniego Mubaraka na 40 miliardów. Rodzina byłego prezydenta Tunezji, Zina Al-Abidina Ben Alego, wypada w tym zestawieniu najbiedniej - jej majątek to jedynie 8 miliardów dolarów.
Potęga rodziny Ben Alego brała się stąd, że kluczowe i najbardziej dochodowe gałęzie przemysłu kraju kontrolowali liczni kuzynowie, siostrzeńcy, bracia i inne pociotki prezydenta, nierzadko mając monopol na produkcję i dystrybucję wybranych towarów, objętych dodatkowo zaporowym cłem. Dotyczyło to przede wszystkim przemysłu tytoniowego, alkoholowego, turystycznego, energetycznego, wydobycia i przetwórstwa surowców ale także wielu mniejszych. Nikt nie zastanowił się, będąc w Tunezji, dlaczego w barach serwują tylko dwa rodzaje piwa? Ano dlatego, że browar produkujący jedno z nich należał do kuzyna prezydenta. Nad drugim trzymał pieczę ktoś inny, ale też dopuszczony do koryta.
Co się dzieje w Libii?
Przez dłuższy czas oczy świata zwrócone były w kierunku Libii. Obserwowano z ciekawością i życzliwością, czy powstańcom uda się pokonać regularną armię i "nienaruszalnego" dyktatora, który żelazną ręką rządził krajem ponad 40 lat. Inni w tym czasie zacierali ręce na myśl o kontraktach na eksport libijskiej ropy, a działo się to w momencie, gdy jej cena na rynkach biła światowe rekordy. Mimo rzezi, jakich dokonywano podczas walk, świat długo zwlekał z interwencją. Dopiero gdy powstańcy zaczęli przegrywać, w ciągu kilkunastu godzin państwa zachodnie zmobilizowały się i na wojska rządowe spadły pierwsze bomby. Nie ma wątpliwości, że powstańcom nie udałoby się obalić dyktatury, gdyby nie wsparcie z zewnątrz.
Kadafi został zabity jak szczur w kanale, a jego śmierć była niemal wszystkim na rękę. Po zakończeniu walk i stabilizacji spodziewano się popłynięcia szerokiego strumienia libijskiej ropy i kontraktów na odbudowę kraju, a myślący daleko naprzód wyobrażali sobie plaże Libii jako kolejne docelowe miejsce dla turystów z Europy, jak w sąsiedniej Tunezji i Egipcie. Słowem, pieniądze miały płynąć szerokim strumieniem i trafiać na konta międzynarodowych koncernów zamiast do kieszeni dyktatora. To na razie jednak się nie udaje.
Zawiedzione nadzieje
Po obaleniu dyktatora okazało się, że dawna siła sprawcza libijskiej rewolucji, czyli małe grupy bojowników, teraz jest problemem. Podczas walk do społeczeństwa przedostała się do dziś nieoszacowana ilość broni, która powoli zaczyna pokazywać swoją siłę w różnych rejonach świata. Od upadku reżimu znacznie wzrósł i pozostaje poza całkowitą kontrolą nielegalny eksport broni. Jej odbiorcą są zazwyczaj niewielkie bojówki islamskie, których infiltracja jest praktycznie niemożliwa. Tego obawia się przede wszystkim Izrael, ale nie tylko.
Od czasu, gdy rakiety Kadafiego przyczyniły się do zabicia amerykańskiego ambasadora w Libii, nikt nie może dać gwarancji, że w przypadku wybuchów niezadowolenia społecznego - częstych w świecie arabskim - zasoby nielegalnej broni nie przyczynią się do kolejnych ofiar. I to nie tylko wśród pracowników ambasad. Wspomnijmy krwawe zamachy w egipskim kurorcie Sharm el-Sheikh z lipca 2005 roku, w wyniku których zginęło 88 osób, a ponad 200 zostało rannych. Do zamachów przyznało się wtedy nieznane ugrupowanie islamistyczne Abdullaha Azzama.
Podobnych niewielkich grup istnieje prawdopodobnie bardzo dużo. Przez lata dyktatorzy radzili sobie z tym problemem, ale teraz dyktatorów już nie ma, a władze centralne, wybrane w demokratycznych wyborach, są bardzo słabe. Jak w Libii, gdzie sprawowanie rządowej kontroli nad sporą częścią terytorium jest czysto deklaratywne. Arabska Wiosna miała przyczynić się między innymi do otwarcia krajów arabskich na świat i skruszenia skostniałych reżimów w duchu nowoczesności i modernizacji. Na razie nadzieje te wydają się zawiedzione.