Coraz wyższe ceny nieruchomości na Wyspach Brytyjskich zaniepokoiły najbardziej szanowane przez Brytyjczyków instytucje, z Bankiem Anglii i rodziną królewską na czele.
Następca tronu Książę Karol stwierdził, że niezrównoważony wzrost cen nieruchomości mieszkalnych w Londynie skutkuje drenażem mózgów, ponieważ młodzi ludzie zaczynający karierę w stolicy nie są w stanie opłacać czynszu.
- Posiadanie własnej nieruchomości to dla tego pokolenia coraz trudniejsze wyzwanie – powiedział książę.
Synowi Elżbiety II w sukurs przyszedł Bank Anglii, który w ostatnim komunikacie zapewnił, że „będzie przyglądał się niepokojącym zjawiskom” na rynku nieruchomościowym oraz rozważa przeprowadzenie strest testów badających odporność brytyjskich banków na wzrost stóp procentowych oraz ewentualny krach.
Przed bańką otwarcie ostrzega także biuro ds. odpowiedzialnej polityki budżetowej (OBR - Office of Budget Responsibility). Jego szef Robert Chote w wystąpieniu przed parlamentem stwierdził, że niebawem mogą pojawić się zjawiska symptomatyczne dla kolejnej fazy pompowania bańki takie jak kupowanie „dziury w ziemi” lub powszechne nabywanie nieruchomości w celach czysto spekulacyjnych.
Tylko w ciągu ostatnich 12 miesięcy ceny nieruchomości w Londynie wzrosły przeciętnie o 13,2%. Typowy dom w stolicy kosztuje 458 tys. funtów – 23% więcej niż przed wybuchem obecnego kryzysu finansowego i dwukrotnie więcej niż w pozostałych częściach kraju.
Tak raptowny wzrost cen nieruchomości możliwy jest dzięki ultraliberalnej polityce monetarnej Banku Anglii. Mimo wielokrotnego wyrażania głosów zaniepokojenia sytuacją na rynku nieruchomości, władze monetarne Wielkiej Brytanii od lat konsekwentnie utrzymują stopy procentowe na rekordowo niskim poziomie 0,5% i zapowiadają, że utrzymają je jeszcze długo po tym, jak brytyjska gospodarka ostatecznie stanie na nogi.

źródło: ONS
/mz