Im bliżej amerykańskich wyborów, tym większe można odnieść wrażenie, że przeżywamy swego rodzaju deja vu. 8 listopada jest dla Stanów niczym 23 czerwca dla Wielkiej Brytanii, a Donald Trump to spersonifikowane i przefarbowane widmo Brexitu.
Docierające do Polski przekazy z USA wydają się sugerować, że Donald Trump to zło wcielone. Ekonomiści podpisują listy piętnujące kandydata republikanów, znane twarze nawołują by na niego nie głosować, a media głównego nurtu wytykają każdą, choćby najmniej ważną w kontekście prezydentury wpadkę, przymykając jednocześnie oko na liczne niedoskonałości konkurencji.


Podobne nastroje obserwowane są na rynkach. Rynki utożsamiają zwycięstwo Clinton ze spokojem, Trumpa z zagrożeniem. Najlepszy przykład działania tego mechanizmu przyniósł początek bieżącego tygodnia, gdy FBI zajęło się mailami kandydatki demokratów, a na jaw dodatkowo wyszła „afera debatowa”. Niektóre sondaże, które dawały Clinton bezpieczną przewagę, nagle zaczęły wskazywać, że większość wyborców chce oddać głos na Donalda Trumpa. Dla rynków była to czerwona lampka ostrzegawcza. Dolar, dla którego pierwsze trzy tygodnie października były wyjątkowo udane, nagle znalazł się w odwrocie. Inwestorzy giełdowi ruszyli z kolei do wyprzedawania akcji. Przykładowo, od początku tygodnia notowania S&P500 spadły o 1,4%, a DAX-a o 2,6%. Oczywiście na notowania indeksów i walut wpływ ma wiele czynników, spadki z początku tygodnia większość analityków wiązała jednak właśnie z wzrostem szans Trumpa.
Powtórka z funta
Tym, czym dla dolara jest Trump, dla funta jest Brexit. Widmo realizacji pomysłu wyjścia Wielkiej Brytanii z unijnych struktur szybko zostało przez „autorytety” okrzyknięte katastrofą. Funt do tej pory na każdą informację przybliżającą Brexit reaguje osłabieniem, zaś oddalającą umocnieniem. Póki co szczyt paniki miał miejsce 24 czerwca. We wcześniejsze dni notowania funta spokojnie rosły, wyceniając „nie” dla Brexitu. Gdy jednak Brytyjczycy wbrew sondażom zagłosowali na „tak”, funt runął, a na giełdach notowano przekraczające 5% spadki. Warto pamiętać o tych wydarzeniach w kontekście zbliżającego się 8 listopada.
Mniejsze i większe rynkowe paniki pojawiające się w momencie, gdy prawdopodobieństwo realizacji „jedynego słusznego” scenariusza nagle malało, to zresztą nie jedyna analogia łącząca Trumpa i Brexit. Podobna jest również chwiejność podstaw, na których zbudowane są uzasadnienia takich, a nie innych reakcji. W przypadku Wielkiej Brytanii Brexit wcale nie musi oznaczać katastrofy. Dobrze przeprowadzony może pozwolić wymknąć się Zjednoczonemu Królestwu spod unijnej biurokracji, przy jednoczesnym zachowaniu korzyści gospodarczych. Jeżeli jednak brytyjskie władze źle poprowadzą kraj przez nowe realia, decyzja o Brexicie może zaowocować nie tylko osłabieniem pozycji gospodarczej, ale i np. utratą Szkocji. Jedyny znany w tej sprawie fakt jest taki, że w danych za III kwartał – m.in. o PKB – nie widać, by podjęte w referendum decyzje negatywnie odbiły się na gospodarce królestwa. Warto jednak dodać, że do faktycznego Brexitu póki co jeszcze nie doszło.
Mniejsze zło
Podobnie jest w Ameryce. Reakcje widoczne na notowaniach dolara tłumaczone są obawami, że Trump jest nieprzewidywalny. Rzeczywiście, miliarder jest swego rodzaju człowiekiem z zewnątrz. Zdarza mu się wygłaszać radykalne, zahaczające o populizm postulaty. Clinton z kolei w polityce jest obecna od kilkudziesięciu lat, obserwatorzy wiedzą więc, czego się po niej mniej więcej spodziewać.
Warto jednak zauważyć, że przez te lata kandydatka demokratów nie zapisała się złotymi zgłoskami w historii kraju. Wręcz przeciwnie, jej ostatnie działania (np. polityka w sprawie Bliskiego Wschodu) w dużym stopniu przyczyniły się do osłabienia światowej pozycji Stanów Zjednoczonych. W Clinton upatrywać można także kontynuacji tak przecież krytykowanej prezydentury Obamy. Dodatkowo – patrząc na postulaty przedstawiane w kampanii – jej również można zarzucić sporą dozę populizmu. Amerykanie więc wcale nie wybierają – jak wydają się to sugerować media głównego nurtu – pomiędzy dobrem, a złem. Jest to po prostu najczęściej spotykany w polityce wybór mniejszego zła. I wcale nie musi się nim okazać Clinton.
Lepiej źle, ale stabilnie
Kandydatura Trumpa, podobnie jak widmo Brexitu, niosą odpowiednio dla USA i Wielkiej Brytanii sporo zagrożeń – to fakty, których trzeba mieć świadomość. Obecna sytuacja, zarówno Unii Europejskiej, jak i Stanów Zjednoczonych, jest jednak daleka od ideału i poparcie dla Trumpa oraz Brexitu są najlepszym tego dowodem. To żółta kartka dla obecnego sposobu prowadzenia polityki. Obywatele pokazują, że chcą zmian i wydaje się, że zmiany te – w mniejszym lub większym stopniu – i tak prędzej lub później będą musiały nastąpić. Nawet jeżeli w obu przypadkach wygra opcja utrzymania dotychczasowego porządku.
Warto jednocześnie pamiętać, że część inwestorów od ryzyka woli jednak po prostu uciekać. Dla nich lepsza od perspektywy zmian jest opcja „źle, ale stabilnie”. Szczególnie, że wygrana Trumpa oraz realizacja Brexitu wcale nie muszą oznaczać zmiany na lepsze. Szanse idą tutaj w parze ze wspomnianymi zagrożeniami. Stąd też widoczne na giełdach i walutach obawy przed urzeczywistnieniem się tych dwóch scenariuszy wydają się częściowo uzasadnione.