

Toyota poważnie rozważa możliwość pracy nad lewitującym samochodem - powiedział Hiroyoshi Yoshiki, szef ds. technicznych w japońskim koncernie. Jak donosi portal theverge.com, Toyota ma w zanadrzu kilka koncepcji na stworzenie tego typu pojazdu, a jedna z nich jest "mocno zaawansowana", jeśli chodzi o prowadzone badania. Zaznaczono jednak, że absolutnie nie chodzi o latający samochód, ale lewitującą maszynę na wzór poduszkowca.
Dzięki takiemu rozwiązaniu można uzyskać znaczne korzyści - w poruszaniu się pojazdu dużo mniejszą rolę będzie odgrywać tarcie kół o jezdnię. To z kolei pozytywnie wpłynie na osiągi i zużycie paliwa. Z drugiej strony znacznej uwagi inżynierów będzie wymagała kwestia kontroli nad pojazdem oraz jego zatrzymywanie się. Do tej pory nie podano żadnych szczegółów dotyczących projektu - nie wiadomo, czy rozpoczęto już prace, na jakim ewentualnie są etapie, ani czy kiedykolwiek taki pojazd może trafić do sprzedaży.
Historia pokazała, że Toyota jest w stanie przeznaczać wielkie pieniądze na innowacje. Według danych Polskiej Akademii Nauk, wszystkie polskie firmy wydają na badania i rozwój mniej pieniędzy niż Toyota. Dzięki temu japoński producent jest znany z innowacyjnych rozwiązań - to właśnie tej firmie zawdzięczamy pierwszą masowo produkowaną hybrydę - Priusa, a Toyota wciąż pozostaje liderem pod względem wykorzystania tej technologii. Na początku tego roku, po 18 latach pracy ogłoszono, że w 2015 roku do sprzedaży ma wejść model napędzana wodorem Toyota FCV.
Zobacz także
Na tle takiej przeszłości pomysł "poduszkowca" nie wydaje się całkiem oderwany od rzeczywistości. Nie jest to pierwszy taki pomysł - podobne rozwiązania opracowali już dwa lata temu Chińczycy, których pojazd miał wykorzystywać do unoszenia się pole elektromagnetyczne. Projekt został nagrodzony przez Volkswagena w konkursie na samochód przyszłości.
Pomysł budowy drogowego poduszkowca jest z pewnością godny uwagi, a Toyota wydaje się mieć niezbędne zasoby do prowadzenia ambitnego projektu. Zastosowanie technologii poduszkowca w samochodzie może jednak doprowadzić do katastrofy, co pokazali w zeszłym roku prowadzący popularnego brytyjskiego programu motoryzacyjnego "Top Gear".
/ml
























































