Minister Tchórzewski potrzebował ledwie kilku godzin, by zaprzeczyć samemu sobie. Po jego czwartkowych wystąpieniach wiemy, że spółki wnioski o wyższe taryfy prądowe albo wycofają, albo nie. Spirala absurdu w ministerstwie nakręca się.
- Spółki wycofają wnioski, bo to jest dobra sytuacja, by się zastanowić nad tym, co zostało zrobione i dokładnie przemyśleć - mówił wczoraj wieczorem w TVN24 minister Krzysztof Tchórzewski. Nie minęła jednak pełna doba i zdążył już sam sobie zaprzeczyć. Podczas sejmowej komisji przekonywał, że spółki wniosków nie wycofają. - Po analizie pytań URE widać wyraźnie, że spółki nie będą wycofywać wniosków. Nie mają podstaw do wycofywania. Spółki są niezależne. Przypuszczałem, że wycofają wnioski, ale nie powiedziałem im, żeby to zrobiły, nie mogę im tego nakazać - tłumaczył. URE potwierdziło, że według stanu na czwartkowe popołudnie, żadne wnioski nie zostały wycofane.
Przypomnijmy, spółki zawnioskowały o wyższe taryfy - o około 30 proc. - w związku z wzrostem cen energii. Ministerstwo, by nie rozsierdzić Polaków, wymyśliło, że podwyżki dla gospodarstw domowych oraz małych i średnich firm zostaną pokryte przez rekompensaty. Pieniądze do funduszu rekompensat miałyby pochodzić z opłat za prawa do emisji CO2 (czyli pośrednio od spółek) oraz z opłaty nałożonej bezpośrednio na spółki w wysokości 1 mld zł. Ta ostatnia propozycja nie spodobała się prezesowi URE - zatwierdzającemu wnioski taryfowe - który stwierdził, że skoro spółki potrafią znaleźć 1 mld zł, to być może powinny zawnioskować o mniejszą podwyżkę taryf. Szerzej problem opisywaliśmy w tekście "W energetyce absurd goni absurd"
Tchórzewski - strażak, który nie wie, jak ugasić pożar
Tchórzewskiego ruch ze strony prezesa URE - też zresztą urzędnika powoływanego przez premiera - najwyraźniej zaskoczył. Zawiły plan polegający na tym, że spółki miałyby zawnioskować o wyższe taryfy i jednocześnie same pokryć podwyżki stanął pod znakiem zapytania. Absurdu polegającego na transfer pieniędzy ze spółek przez kieszenie Kowalskich i z powrotem do spółek nie zdzierżył jednak nawet prezes URE, który wcześniej był przecież zwolennikiem wyższych taryf.


Minister wyraźnie błądzi. Plan poradzenia sobie ze wzrostem cen prądu widać, że rośnie z dnia na dzień i Ministerstwo nie jest pewne swego. Sugerowane jest jedno rozwiązanie, które później zastępowane jest kolejnym. Z jednej strony cieszy, że resort bierze pod uwagę niektóre głosy sprzeciwu, z drugiej zatrważający jest brak pewności siebie. Minister Tchórzewski to strażak, który ma ugasić pożar (wzrost kosztów w energetyce). Nie wie jednak, czym to zrobić, mimo to biega dookoła przekonując wszystkich, że jego kolejny pomysł jest tym najlepszym. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że nie sięgnie po benzynę... Od strażaka oczekiwalibyśmy jednak, że wie, co robi i jest pewny swoich poczynań. A jeżeli nie wie, to przynajmniej wie, kiedy się wycofać i w gaszeniu pożaru nie przeszkadza.
Akcyza odpowiedzią na problemy ministra?
Minister sam sobie zresztą nie pomaga. Idea z finansowaniem przez spółki rekompensat dla Kowalskich, które wynagrodziłyby spółkom wzrosty kosztów produkcji energii, była konstrukcją podatną na wywrócenie się już w momencie konstruowania. Mimo silnych wiatrów utrzymała się jednak niemal do połowy grudnia.
Teraz jednak pojawił się inny problem. Nowe ceny mogą wejść w życie najwcześniej 14 dni od dnia opublikowania zatwierdzonej przez prezesa URE taryfy. Jeżeli zawnioskowane przez spółki taryfy (te, do których prezes URE zgłaszał zastrzeżenia, a Tchórzewski sam sobie przeczył, co do ich wycofania bądź nie) nie zostaną zatwierdzone przez URE, spółki energetyczne znajdą się w nieciekawym położeniu. Do tej pory wydawało się, że w nowy rok wejdą one z - przynajmniej tymczasowo - rozwiązanym problemem taryf. Serial jednak może się przedłużyć. Prezes URE póki co poinformował, że oczekuje na odpowiedzi spółek do 18 grudnia, to jednak termin ostateczny, by wyrobić się z wprowadzeniem taryf przed rozpoczęciem nowego roku. 14 dni po 18 grudnia jest bowiem już 1 stycznia.
Sam minister deklaruje, że po prostu czeka na decyzję URE i gdy ją pozna, dopiero będzie mógł podjąć konkretne działania. Zdaniem Tchórzewskiego istnieje inny niż rekompensaty plan, który miałby przeciwdziałać wzrostowi kosztów dla Kowalskich, póki co nie chce jednak zdradzać szczegółów. RMF FM nieoficjalnie podało, że chodzi o zmniejszenie akcyzy, która stanowi istotną część ceny prądu. Takie rozwiązanie obciążyłoby budżet, wydaje się jednak zdecydowanie prostsze, nie wymaga skomplikowanej konstrukcji i zgody URE. Póki co brak jednak oficjalnego komunikatu w tej sprawie.
Za prąd i tak zapłacimy więcej
Całe zamieszanie mocno odczuwają także inwestorzy posiadający akcje spółek energetycznych, którzy w całym tym galimatiasie nie są w stanie określić, po ile ich spółki będą sprzedawały w przyszłym roku energię. Za pozytyw można odebrać jednak fakt, że zmienia się nieco retoryka ministra. Wcześniej, gdy Tchórzewski prezentował swój plan i mówił o znalezieniu 1 mld zł w spółkach, prezesi siedzieli cicho. Nie ruszyła ich nawet wypowiedź, w której minister wprost przyznał, że plan jest wprowadzany kosztem akcjonariuszy (a przecież to interesu akcjonariuszy, a nie ministra prezesi powinni bronić). W czwartek zaś Tchórzewski bodaj pierwszy raz w swojej ministerialnej karierze przyznał, że spółki są niezależne i że nie może im nic kazać. Niby to tylko słowa, zmiana w przekazie jednak zauważalna. Wydaje się, że dostrzegli ją także i inwestorzy, akcje spółek energetycznych odbijają dziś bowiem po mocnych spadkach.


Warto także dodać, że niezależnie od tego, czy URE zatwierdzi wyższe taryfy czy niższe, czy będą rekompensaty czy nie, za prąd i tak zapłacimy więcej. Nawet jeżeli nie w rachunkach, to w cenach produktów i usług. Wiele firm za prąd zapłaci bowiem więcej i będzie to mogło chcieć przerzucić na klientów. Problem mają także samorządy, które również otrzymały "propozycje" ogromnych podwyżek. To zwiększy koszty funkcjonowania kolei, szkół czy i tak już stojących na krawędzi szpitali.