REKLAMA
ZAPISZ SIĘ

Słaby jak polski złoty. NBP nie widzi problemu

Krzysztof Kolany2021-10-15 06:00główny analityk Bankier.pl
publikacja
2021-10-15 06:00

Notowania złotego od półtora roku znajdują się blisko historycznych minimów. Polska waluta pozostaje niemal rekordowo słaba, co najwyraźniej nie przeszkadza Narodowemu Bankowi Polskiemu.

Słaby jak polski złoty. NBP nie widzi problemu
Słaby jak polski złoty. NBP nie widzi problemu
fot. Oleksiy Mark / / Shutterstock

Zdążyliśmy się już przyzwyczaić, że frank szwajcarski kosztuje tyle, ile jeszcze nie tak dawno kosztowało euro. Samo euro notowane jest blisko najwyższych poziomów od 12 lat. Kurs dolara na polskim rynku regularnie flirtuje z poziomem 4 zł. Ta wręcz rażąca słabość polskiej waluty zdaje się jednak nie przeszkadzać obecnemu kierownictwu Narodowego Banku Polskiego.

- Polska gospodarka jest taka, że obecny kurs złotego jest dla niej dobry, pewna skala wahań kursu złotego nie szkodzi polskiej gospodarce - powiedział prezes NBP Adam Glapiński, powtarzając, że NBP nie celuje w żaden określony poziom kursu. - Generalnie wbrew temu co się czasami wydaje, to kraje współczesnego świata dążą do tego, żeby mieć słaby kurs. Bezpieczny stabilny, ale nie za silny – dodał Glapiński.

Reklama

Tyle że w ostatnich kwartałach polski złoty nie jest „stabilny”, tylko stabilnie słaby. Po wprowadzeniu pierwszego lockdownu i rozpoczęciu programu skupu obligacji skarbowych przez NBP w marcu 2020 polski pieniądz gwałtownie stracił na wartości względem głównych walut wymienialnych. Kurs euro po raz pierwszy od 2009 roku przekroczył poziom 4,63 zł, dolar kosztował w porywach 4,30 zł, a za franka szwajcarskiego płacono rekordowe 4,38 zł. Od tego czasu sytuacja nie uległa istotnej poprawie – położenie złotego pozostaje stabilnie beznadziejne.

Ilustracją tego stanu rzeczy jest wykres indeksu złotego, odzwierciedlającego siłę polskiej waluty względem euro, dolara amerykańskiego, funta brytyjskiego i franka szwajcarskiego. Wiosną 2020 indeks PLN naruszył historyczne minima z lat 2016-17. Od ponad trzech lat złoty pozostaje w trendzie spadkowym, systematycznie tracąc na wartości i ciążąc w stronę historycznych minimów.

Podobny obraz sytuacji uzyskamy, jeśli spojrzymy na jeszcze prostsze narzędzie, jakim jest walutowy koszyk złotego. To zwykła średnia arytmetyczna notowań euro, dolara, funta i franka szwajcarskiego. W pierwszej połowie października koszyk ten notowany był po 4,55-4,57 zł. A więc niebezpiecznie blisko maksimów z kwietnia 2020 (prawie 4,60 zł) i stycznia 2016 (blisko 4,64 zł). Słabszego złotego obserwowaliśmy tylko w pierwszej połowie 2004 roku, gdy koszyk PLN kosztował nawet 4,80 zł.  

Przez poprzednie 21 lat mediana wartości koszyka walutowego wyniosła 4,07 zł. Oznacza to, że przez połowę tygodni od początku 2000 roku koszyk złożony z czterech głównych walut wymienialnych był notowany poniżej tego poziomu. Obecnie znajdujemy się w strefie powyżej jednego odchylenia standardowego i zbliżamy się do poziomu dwóch odchyleń od mediany. Ta miara pokazuje skalę słabości polskiej waluty względem historycznej średniej.

Jak NBP osłabiał złotego

Pewną rolę w słabości złotego odgrywają czynniki globalne, w znacznej mierze niezależne od wszystkiego, co dzieje się w Polsce. Po 2008 roku sentyment do tzw. rynków wschodzących uległ wyraźnemu ochłodzeniu. Niemniej jednak koszyk walut krajów rozwijających się jest dziś notowany wyraźnie wyżej niż na przełomie lat 2015/16 czy wiosną 2020.

Złoty nie jest też najsłabszą walutą w swoim koszyku. Nie musimy tu nawet wspominać o tureckiej lirze, która przez ostatnie 5 lat straciła 66% swej wartości wobec dolara, ani argentyńskim peso, które w tym samym okresie zdewaluowało się o blisko 85%. Wypadamy też lepiej od węgierskiego forinta, który przez ostatnie 5 lat osłabił się o 10%. Ale już wyraźnie tracimy do korony czeskiej, która w tym czasie podrożała o 13% i niedawno wyrównała 10-letnie maksimum w relacji do złotego.

Rzecz w tym, że złoty jako waluta kraju „nadganiającego” powinien generalnie zyskiwać względem euro. W ten sposób aprecjacja złotego przyspieszałaby proces „doganiania” Zachodu nie tylko w mocno abstrakcyjnej kategorii parytetu siły nabywczej (PPP), ale przede wszystkim w wartościach nominalnych (w ramach których przeciętna pensja w Niemczech wciąż jest przeszło trzykrotnie wyższa niż w Polsce).

Tymczasem Narodowy Bank Polski po 2015 roku, utrzymując rekordowo niskie stopy procentowe, prowadził politykę sprzyjającą osłabieniu złotego. Proceder ten nasilił się w grudniu 2020 roku, gdy polski bank centralny bezpośrednio interweniował na rynku, aby jeszcze bardziej osłabić i tak już słabą walutę. Do tej pory NBP zastrzega sobie prawdo do interwencji, które powstrzymywałyby umocnienie złotego.

 - Zdecydowanie nie chcemy jednak widzieć mocnej aprecjacji złotego w sytuacji ożywienia. Procykliczna aprecjacja nie jest przez nas mile widziana – powiedziała w lutym wiceprezes NBP Marta Kightley. - By zwalczyć tę presję, dokonaliśmy interwencji na rynku walutowym pod koniec ubiegłego roku. Mieliśmy dużo sygnałów z rynku, że to co się wówczas działo, to była właśnie ta presja na kurs złotego. Uważam, że zatrzymaliśmy tę presję i zakotwiczyliśmy poziom kursu wyżej – dodała przedstawicielka kierownictwa NBP.

Komu służy słaby złoty

Można by jeszcze zrozumieć, gdyby NBP interweniował na rynku w sytuacji, gdy kurs euro spadłby poniżej 4 złotych. Albo gdyby w ramach jakiejś zorganizowanej przez zagraniczny kapitał akcji złoty umacniałby się bardzo szybko i bez makroekonomicznych ku temu podstaw. Ale teraz mówimy o celowym osłabianiu złotego w sytuacji, gdy polska waluta jest niemal rekordowo słaba! Co więcej, od lat nie widzieliśmy faktycznej (a nie tylko wyimaginowanej) presji na umocnienie polskiej waluty. Po raz ostatni złoty odnotował jakąś zauważalną aprecjację w roku 2017, odrabiając straty po fatalnym dla niego roku 2014.

Słaba waluta ma swoich beneficjentów. Po pierwsze, korzystają na tym eksporterzy, którzy przychody otrzymują w walutach obcych (w warunkach polskich głównie w euro), a większość kosztów ponoszą w polskich złotych. Dla nich wyższy kurs EUR/PLN oznacza wyższe zyski. Zatem słaba waluta nabija kabzę właścicielom przedsiębiorstw wysyłających towary za granicę – czyli w znacznej mierze zyski trafiają do międzynarodowych korporacji będących właścicielami polskich fabryk.

Po drugie, na słabej walucie pośrednio korzystają producenci wszystkich dóbr „eksportowalnych”. Dotyczy to przede wszystkim producentów paliw i surowców, rolników, ale też wytwórców wszelakich dóbr przemysłowych, które mogłyby zostać sprzedane za tzw. twardą walutę. W normalnych czasach korzysta także sektor turystyczny nastawiony na zagranicznych turystów. Na krótką metę na osłabieniu złotego zarabia też… Narodowy Bank Polski, który może zaraportować księgowy zysk na zwiększeniu wartości aktywów rezerwowych (złota i zagranicznych obligacji skarbowych). Na tej samej zasadzie zarabiają posiadacze zagranicznych inwestycji. Słabnący złoty poprawia stopy zwrotu np. z lokat w złoto, ropę naftową czy amerykańskie akcje. Cieszą się także rodziny polskich emigrantów, którzy przysyłają do kraju zarobione za granicą euro czy funty.

Natomiast znacznie więcej jest tych, którzy na osłabieniu krajowej waluty tracą. Stratni są przede wszystkim konsumenci (czyli my wszyscy) – bo za te same towary muszą wydać więcej PLN. Dotyczy to nie tylko dóbr importowanych, ale praktycznie wszystkiego, co można wyeksportować (a więc też paliw, żywności, a nawet energii elektrycznej). Osłabienie złotego oznacza, że maleje siła nabywcza wszystkich, którzy uzyskują dochody w polskiej walucie: pracowników, emerytów i przedsiębiorców. Szczególnie dobrze widać to, gdy pojedziemy za granicę, gdzie lokalne ceny przy euro po 4,60 zł stają się dla nas zauważalnie wyższe niż przy euro po 4,20 zł.

Bezpośrednio cierpią też importerzy, którzy nie zawsze mogą przerzucić wzrost kursu walutowego na swoich klientów. Wymierne straty ponoszą zadłużeni w walutach obcych – w szczególności dotyczy to osób, które kupiły mieszkania za kredyt liborowy denominowany we franku szwajcarskim czy euro.

Co tu jest grane?

Politykę osłabiania krajowej waluty prowadziło wiele krajów po 2008 roku. Tzw. wojny walutowe sprowadzały się do tego, kto szybciej i mocniej „zeszmaci” własną walutę. Chodziło o to, aby rodzimy eksport uzyskał nieuczciwą przewagę konkurencyjną nad producentami z innych krajów. Była to prymitywna próba utrzymania zatrudnienia w warunkach światowej recesji i kryzysu finansowego. Wszystko to odbywało się na koszt krajowych pracowników i konsumentów, których siła nabywcza malała.

Teraz jednak sytuacja jest diametralnie inna. Na świecie brakuje towarów i chętnych do pracy pracowników. Nie ma więc problemów z popytem, a inflacja jest zdecydowanie za wysoka, a nie za niska. W takiej sytuacji dalsze osłabianie krajowej waluty grozi powtórką scenariusza tureckiego albo nawet argentyńskiego. Przecież jeszcze trzy lata temu dolar w Turcji kosztował niespełna 4 liry. Teraz – po serii monetarnych błędów i wielkich geopolitycznych ambicji „sułtana” Erdogana - „zielony” nad Bosforem kosztuje ponad 9 lir.

Zachowanie obecnego kierownictwa NBP można wytłumaczyć chyba tylko w jeden sposób - prezes Glapiński i jego stronnicy świadomie doprowadzili do „podgrzania” gospodarki i wzrostu inflacji CPI, aby umożliwić rządowi znaczące nominalne podwyższenie płac w gospodarce (zwłaszcza ustalanej administracyjnie pensji minimalnej). W ten sposób przed nadchodzącymi wyborami parlamentarnymi u części elektoratu można wzbudzić efekt iluzji dobrobytu. Że zarabiacie więcej, rząd „stać” na nowe transfery socjalne (500+, n-te emerytury, itp.), a pewna inflacja jest tu nieunikniona – to od pewnego czasu głosi partyjna propaganda. Nie wszyscy przecież od razu się zorientują, że ten pieniądz ma coraz niższą siłę nabywczą i że wcale się na tym nie wzbogacili.

Jeśli tak faktycznie było, to oznaczałoby, że Narodowy Bank Polski sprzeniewierzyłby się swojej ustawowej misji dbania o stabilność polskiego pieniądza po to, aby wspomóc realizację polityki gospodarczej rządu. Ale taka polityka prędzej czy później dochodzi do ściany. Taką ścianą może się okazać to, co w ostatnich dniach dzieje się na polskim rynku długu, na którym przez pierwsze dwa tygodnie października doszło do zmasowanej wyprzedaży papierów skarbowych. W rezultacie rentowność obligacji 10-letnich skoczyła z 2% do 2,6%. Jeśli taka sytuacja się utrzyma w kolejnych tygodniach, to Rada Polityki Pieniężnej zostanie zmuszona do ostrych podwyżek stóp procentowych. Bo ich ewentualny brak może rozsierdzić uczestników rynku i wywołać lawinową wyprzedaż złotego. A z euro po 5 zł trudno się będzie wytłumaczyć nawet najwierniejszemu elektoratowi.

Źródło:
Krzysztof Kolany
Krzysztof Kolany
główny analityk Bankier.pl

Absolwent Akademii Ekonomicznej we Wrocławiu. Analityk rynków finansowych i gospodarki. Analizuje trendy makroekonomiczne i bada ich przełożenie na rynki finansowe. Specjalizuje się w rynkach metali szlachetnych oraz monitoruje politykę najważniejszych banków centralnych. Inwestor giełdowy z 20-letnim stażem. Jest trzykrotnym laureatem prestiżowego konkursu Narodowego Banku Polskiego dla dziennikarzy ekonomicznych. W 2016 roku otrzymał także tytuł Herosa Rynku Kapitałowego przyznawany przez Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych.

Tematy
Tanie konto firmowe bez ograniczeń czasowych

Tanie konto firmowe bez ograniczeń czasowych

Komentarze (97)

dodaj komentarz
jarunia
glapcio i aniołki dostały podwyżkę 60% a jak piniądz bardziej potanieje wypłacą sobie następną , a więc hop hop na kanapie...
arzab
Złoty może być i beznadziejnie słaby ważne, że pensja prezesa i reszty nieudaczników kształtujących otoczenie finansowe jest mocna !
jas2
"kraje współczesnego świata dążą do tego, żeby mieć słaby kurs. Bezpieczny stabilny, ale nie za silny – dodał Glapiński."

Święte słowa.
jpelerj
Czytelne dla większości myślących ludzi artykuły, jak widać po aktywności dyżurnych obrońców polityki jedynie słusznego rządu i partii, są cierniem w oku tychże rządu i partii. Ale zabolało!
next3
Tutaj często na argument: złotówka jest słaba - słyszysz: "od razu tam słaba....", a na kolejny: grozi nam wysoka inflacja: "tak, od razu tam wysoka..." Taki tu mamy poziom dyskusji. Jakich mamy dyskutantów, taki mamy poziom..../ja nie jestem broń Boże chlubnym wyjątkiem/....
jkl777 odpowiada next3
No odmień no... I am...
demeryt_69
"Inflacja w Chile przekroczyła 5%, więc tamtejszy bank centralny na poważnie zabrał się do podnoszenia stóp procentowych, podnosząc koszty kredytu do poziomów przedcovidowych"

https://www.bankier.pl/wiadomosc/Stopy-procentowe-w-Chile-pazdziernik-2021-8205445.html

Ciekawe co tam się wydarzy ;)

jas2
Specjalnie dla nich dostawcy obniżą cenę ropy, gazu, aluminium, kukurydzy itd.
hfast
Bez obaw - przecież Glapiński nakupi złota i zapewni stabilność i szacunek do złotego.
He, he, he

Powiązane

Polecane

Najnowsze

Popularne

Ważne linki