Produkcja towarów i usług sprzedawanych za granicę jest głównym silnikiem napędzającym w ostatnich latach polską gospodarkę. Dogodne warunki dla eksporterów zapewnia członkostwo w UE. Obok dostępu do wspólnego rynku szansę na ekspansję firm znad Wisły tworzą fundusze europejskie, wspierające podstawy konkurencyjności Polski na arenie międzynarodowej.


W ostatnich latach Polska dynamicznie nadrabia zaległości do bardziej zamożnych państw Zachodu. Jeszcze w 2003 r. PKB per capita (mierzony parytetem siły nabywczej) na Wisłą wynosił raptem 50 proc. unijnej średniej – wynika z danych Eurostatu. W ubiegłym roku było to już 77 proc.
Co napędza pogoń za bogatymi społeczeństwami europejskimi? Z danych publikowanych co kwartał przez Główny Urząd Statystyczny wynika, że głównym paliwem jest konsumpcja. W minionych dwudziestu latach to ona zazwyczaj kontrybuowała najwięcej do wzrostu PKB, choć w ostatnich kwartałach na pierwszy plan wyszły zapasy.


Jak wskazują eksperci z firmy konsultingowej EY, jest to jednak obraz fałszywy. „Takie ujęcie nie rozróżnia sytuacji, w której konsumenci nabywają dobra krajowe od tej, w której kupują dobra z importu” – tłumaczą w raporcie „Źródła wzrostu polskiej gospodarki. Rola popytu krajowego i zagranicznego w czasie kryzysu COVID-19” opublikowanym we wrześniu 2020 r.
Statystyczna konfuzja wynika z nieprzystosowania kluczowego wskaźnika makroekonomicznego, czyli miary wzrostu PKB, do zmian, jakie zaszły w światowej gospodarce dzięki przyspieszeniu globalizacji jeszcze pod koniec ubiegłego wieku. Rozwój technologii (m.in. telekomunikacyjnych), obniżenie kosztów transportu i barier administracyjnych dla inwestycji oraz przepływu dóbr, kapitału i ludzi umożliwiło fragmentaryzację procesu produkcyjnego. Tak powstały globalne łańcuchy dostaw, w ramach których wyspecjalizowane firmy, zlokalizowane w różnych państwach, tworzą komponenty, będące następnie łączone w dobra finalne lub pośrednie, sprzedawane kolejnym odbiorcom. Jak szacują eksperci Banku Światowego, wymiana części i półproduktów w łańcuchach dostaw odpowiada za 60-70 proc. globalnego handlu.
Proste dane o wielkości eksportu i importu oraz salda w wymianie międzynarodowej nie oddają w pełni tej skomplikowanej rzeczywistości. W efekcie nie ilustrują również prawidłowo roli handlu zagranicznego w rozwoju gospodarczym.
"Eksport może w znacznym stopniu bazować na importowanych komponentach i de facto tylko niewielka część wartości produktu sprzedawanego za granicę może powstawać w kraju. Ponadto wyeksportowany półprodukt może wrócić do Polski w formie bardziej przetworzonego zaimportowanego dobra. W rezultacie, znaczenie popytu zewnętrznego dla wzrostu krajowej gospodarki przybliża nie sama wartość eksportu, lecz ta część krajowej wartości dodanej, która jest finalnie nabywana przez podmioty zagraniczne" - wskazują eksperci. Dlatego przeanalizowali międzynarodowe macierze przepływów międzygałęziowych, dzięki którym ustalili, jaka część wytwarzanej w Polsce wartości dodanej jest eksportowana i konsumowana za granicą.
Z ich obliczeń wynika, że jeszcze w 1995 r. zewnętrzni odbiorcy nabywali raptem 16 proc. krajowej wartości dodanej – w 2020 r. było to już blisko 40 proc. W latach 1995-2014 ponad połowa wzrostu gospodarczego była generowana przez wzrost zagranicznego popytu finalnego na wartość dodaną wytwarzaną w naszym kraju. Z kolei w latach 2009-2019 kontrybucja popytu zewnętrznego do wzrostu PKB wyniosła prawie 2/3, szacują ekonomiści EY.


Dobry eksport i zły import?
Postrzeganie eksportu jedynie przez pryzmat wkładu do wzrostu gospodarczego jest jednak sporym niedopatrzeniem. Mówimy o „nadwyżce handlowej” i „deficycie handlowym”, co sugeruje, że pierwsze zjawisko jest czymś pożądanym, a drugie – wręcz przeciwnie. A to nie zawsze prawda.
O ile w skali mikro sprzedawca stara się zarobić jak najwięcej, sprzedając swoje towary (zazwyczaj) po możliwie wysokiej cenie i (zazwyczaj) trafiając do możliwie szerokiej grupy odbiorców, to w skali makro podstawową zaletą eksportu jest umożliwienie importu. To ten ostatni jest bowiem niezbędny do rozwoju, a obecnie po prostu do normalnego funkcjonowania gospodarki i społeczeństwa. Co zrobilibyśmy bez sprowadzanej z zagranicy ropy? Jak pogorszyłaby się jakość naszego życia bez zagranicznych samochodów czy elektroniki? Mieszkańcy wielu państw bez importowanej żywności po prostu nie mieliby co jeść. Wymiana handlowa nie jest grą o sumie zerowej – korzyść jednej strony transakcji nie oznacza straty drugiej strony.
Eksport umożliwia pozyskanie dewiz, które – dzięki pośrednictwu instytucji finansowych – mogą trafić do firm czy osób chcących zdobyć niedostępne, lepsze bądź tańsze produkty czy usługi oferowane za granicą. Dzięki niemu nie musimy szukać innych sposobów na zdobycie tych dóbr – np. wymianę walut na rynku finansowym czy sprzedaż innych krajowych aktywów – których nadużywanie destabilizuje gospodarkę i grozi poważnymi perturbacjami. W tym kontekście warto pamiętać, że eksportują i importują przedsiębiorstwa bądź mieszkańcy i to oni osiągają z tego tytułu największe korzyści bądź straty, ale efekty ich decyzji odczuwa szersza grupa ludzi.
Oczywiście pieniądze pozyskane z eksportu nie muszą być nawet w skali makro w całości przeznaczane na zakupy zagranicznych towarów i usług. Regularne nadwyżki handlowe pozwalają gromadzić mieszkańcom – zazwyczaj za pośrednictwem władz bądź instytucji prywatnych – aktywa zagraniczne, będące finansową poduszką bezpieczeństwa czy źródłem wiedzy możliwej do zaadoptowania w kraju, jak również mogące przynosić dodatkowy dochód.
Ale to wciąż nie powód, by stawiać za cel notowanie ciągłych i jak najwyższych nadwyżek. Pomijając fakt, że import ma – krótko zarysowane powyżej – zalety, eksport nie jest pozbawiony wad. Dzięki znalezieniu nowych odbiorców swoich towarów czy usług firmy mogą zwiększyć skalę działalności, co powinno sprzyjać obniżeniu kosztów produkcji i zwiększeniu produktywności. Jednak wytwarzając dobra na eksport, faktycznie wykorzystują ograniczone krajowe zasoby na zaspokojenie popytu zagranicznego. A to może doprowadzić do niedoborów czy wzrostu cen na rynku wewnętrznym.
Ponadto, dywersyfikacja źródeł przychodu pozwala ograniczyć ryzyko działalności, ale z drugiej strony wystawia gospodarkę na pastwę wahań koniunktury na innych rynkach i nierzadko skłania decydentów do przekładania interesów wąskiej, skoncentrowanej grupy interesu (eksporterów) nad interesy grupy szerokiej lecz rozproszonej (importerów, czyli gospodarstw domowych). Stąd wzięły się choćby próby budowania konkurencyjności opartej na niskich płacach czy słabej walucie.
Polska korzysta na członkostwie w Unii Europejskiej
Tymczasem Polska dysponuje innymi przewagami konkurencyjnymi, które sprawiły, że dziś w ciągu niecałych dwóch tygodni eksportujemy tyle towarów, ile w momencie wchodzenia do Unii Europejskiej sprzedawaliśmy za granicę w trzy miesiące. Jak zauważa główny ekonomista „Pulsu Biznesu” Ignacy Morawski, nasz kraj stał się istotnym producentem komponentów dla przemysłu zachodnioeuropejskiego, istotnie wzrósł również eksport usług, m.in. transportowych, biznesowych i informatycznych. Dzięki przystąpieniu do Unii Europejskiej polskie firmy zostały wprzęgnięte do globalnych łańcuchów dostaw, a zagraniczni inwestorzy zaczęli chętniej lokować zakłady nad Wisłą. W raporcie z okazji 15-lecia członkostwa Polski w UE analitycy z Polskiego Instytutu Ekonomicznego (PIE) oszacowali, że wielkość polskiego eksportu w 2017 roku była aż o 50 proc. wyższa niż w hipotetycznym scenariuszu bez akcesji.
W tym miejscu często pojawia się zarzut, że za gros eksportu odpowiadają firmy z kapitałem zagranicznym, a o za tym idzie korzyści osiągają wyłącznie ich zagraniczni właściciele. Z tymi argumentami zręcznie rozprawia się Morawski. Wskazuje on, że w tych przedsiębiorstwach pracują głównie Polacy, a ich płace stanowią ponad połowę wartości dodanej firm. „Po drugie, zagraniczni eksporterzy obecni w Polsce składają zamówienia na różne towary i usługi w polskich firmach, co oznacza, że bardzo wiele polskich przedsiębiorstw eksportuje pośrednio. Duża część z tych firm dzięki kontraktom dla zagranicznych inwestorów prowadzi później ekspansję zagraniczną samemu” – dodaje główny ekonomista „Pulsu Biznesu”. Z szacunków ekonomistów z PIE wynika, że od 2012 r. większościowy udział w eksporcie odzyskały firmy z kapitałem wyłącznie polskim, w 2018 r. udział firm z kapitałem zagranicznym wynosił już tylko nieco ponad 44 proc
Tajemnica sukcesu eksportowego Polski tkwi w swobodnym dostępie do wspólnego, bogatego unijnego rynku, korzystnej lokalizacji i rozwiniętej sieci dróg spajającej kraj z zachodnim sąsiadem oraz relatywnie taniej, wykształconej i licznej sile roboczej. Do tego dochodzi efekt kuli śniegowej: łatwiej rozwijać działalność w miejscu, gdzie już istnieje rozbudowana sieć potencjalnych kontrahentów. Stąd m.in. prężna ekspansja sektora motoryzacyjnego w zachodniej Polsce.
Jak szacuje prof. Witold Orłowski w raporcie „Gdzie naprawdę są konfitury? Najważniejsze gospodarcze korzyści członkostwa Polski w Unii Europejskiej” przygotowanego dla Fundacji Schumana oraz Fundacji Konrada Adenauera, dostęp do wspólnego rynku prowadził do przyspieszenia tempa wzrostu polskiego PKB w latach 2003-2020 o 1,6–2,1 punktu procentowego średniorocznie, a fundusze unijne dodawały kolejne 0,3-0,5 p. proc. „Członkostwu w UE zawdzięczamy większość odnotowanego w tym okresie wzrostu” – twierdzi Orłowski, wskazując, że PKB Polski rósł w tamtym okresie przeciętnie o 3,6 proc. rocznie.
O ile główną korzyścią z obecności w UE jest sama możliwość swobodnego handlu z podmiotami z innych państw wspólnoty, to fundusze europejskie również przyczyniły się w stopniu istotnym, choć trudnym do ujęcia w twardych liczbach, do budowy polskiej potęgi eksportowej.
„Fundusze pozwalają na poprawę otoczenia instytucjonalnego, rozbudowę infrastruktury, wsparcie procesów modernizacji przedsiębiorstw, wzmocnienie kapitału ludzkiego. Część funduszy, wypłacana w ramach Wspólnej Polityki Rolnej, znacząco poprawia poziom dochodów rolników i przyczynia się do rozwoju obszarów wiejskich” – zauważa Orłowski. Co nie mniej ważne, fundusze przyczyniły się do poprawy jakości życia i pomogły zapewnić naszemu krajowi skok cywilizacyjny, dodaje dyrektor fundacji Schumana Rafał Dymek.
„Napływ netto środków z budżetu Unii, po odjęciu wpłacanej przez Polskę składki członkowskiej, wynosił w latach członkostwa średniorocznie ponad 8 mld euro (odpowiednik 2,1% polskiego PKB; w szczytowych latach 2012–2014 było to 3% PKB), a w samym roku 2020 sięgnął 13,2 mld euro (2,5% PKB)” – wskazuje Orłowski.
Rozsądne wykorzystane unijnych pieniędzy pozwala stworzyć warunki sprzyjające inwestycjom, które z kolei mogą przyczyniać się do rozwoju Polski i zwiększenia dobrobytu jej mieszkańców. Najbardziej jaskrawym przykładem jest oczywiście modernizacja polskiej sieci dróg i autostrad przy wykorzystaniu środków z UE. To wzmocniło rolę Polski jako centrum produkcji dla wielu zachodnich korporacji – zauważa Morawski.
Ponadto, firmy mogą pozyskać unijne pieniądze – czy to w formie dotacji czy pożyczki – na badania i rozwój, czyli modernizację przedsiębiorstw i podniesienie ich potencjału produkcyjnego. Jak wynika z badań ankietowych prowadzonych przez PIE, odsetek beneficjentów funduszy europejskich był w latach 2007-2019 przeciętnie niemal dwukrotnie wyższy w przypadku producentów-eksporterów z kapitałem wyłącznie polskim niż wśród eksporterów z kapitałem zagranicznym. Same inwestycje w infrastrukturę i kapitał ludzki tworzą bardziej dogodne warunki do prowadzenia biznesu i przyciągają inwestycje prywatne. Napływ funduszy europejskich wspiera również stabilność makroekonomiczną.
Perspektywy polskiego eksportu
Ekonomiści upatrują szans na dalszy rozwój polskiego eksportu w przyspieszeniu i intensyfikacji trendów zachodzącym w globalnym handlu w ostatnich latach. W efekcie narastającego konfliktu pomiędzy Waszyngtonem a Pekinem, wybuchu pandemii koronawirusa, wojny na Ukrainie czy rozwoju technologicznego dochodzi do skracania łańcuchów dostaw oraz ich regionalizacji i dywersyfikacji. Zakłócenia w przepływie towarów i ludzi oraz wahania popytu i cen sprawiają, że firmy odchodzą od filozofii dostaw „na czas” na rzeczy dostaw „na wszelki wypadek”, gromadząc potężne zapasy.
W krótszym terminie przed eksporterami stoją spore wyzwania. Jak zauważają ekonomiści PKO BP, na horyzoncie gromadzą się czarne chmury globalnej recesji. „Nastroje w światowym przetwórstwie przemysłowym pogarszają się. Wojna, wysokie ceny surowców energetycznych, ograniczenia w dostępności komponentów, zacieśnienie monetarne na świecie, spadek realnej siły nabywczej dochodów ludności – wszystko to sprawia, że gospodarka globalna znajduje się u progu stagflacji, a niektóre kraje już w niej są” – komentują w najnowszym „Kwartalniku Eksportera”. Szczególnie istotna jest kondycja naszego głównego partnera handlowego, czyli Niemiec, dokąd trafia ok. 28 proc. eksportu z Polski, a skąd pochodzi blisko 21 proc. importu nad Wisłę.
„Obowiązujący od ok. pół wieku niemiecki model gospodarczy opierający się na produkcji eksportowej opartej na dostępie do taniej energii został zachwiany przez ograniczenia podażowe utrudniające produkcję (szczególnie w motoryzacji) oraz znaczny wzrost cen i ryzyko niedoboru surowców energetycznych. Skutkiem tego jest odnotowany w maju 2022, pierwszy od 1991, deficytu handlowy” – wskazują eksperci z PKO BP. „W I kwartale Niemcom udało się uniknąć technicznej recesji, ale wraz z kolejnymi problemami przemysłu i spadkiem realnej konsumpcji kolejne kwartały będą słabsze. Głównym ryzykiem dla niemieckiej gospodarki jest wstrzymanie dostaw surowców energetycznych z Rosji – w przypadku gazu mogłoby to wg badań kosztować ok. 6-13% PKB” – dodają.
Polskich producentów zapewne czeka trudniejszy okres, ale w turbulentnych czasach mają oni szansę na wyrwanie większego kawałka globalnego tortu. Jeśli nie zmarnują swojej szansy, eksport może jeszcze długie lata napędzać polską gospodarkę.

