Dekarbonizacja, opłaty za emisję CO2, nacisk na odnawialne źródła i klimatyczna odpowiedzialność - hasła te co i rusz słyszymy z Brukseli, gdy pojawia się temat polskiej energetyki. Tymczasem przeszło 80 proc. polskiego miksu energetycznego stanowi węgiel. Na III Dolnośląskim Kongresie Energetycznym minister Tchórzewski przekonywał jednak, że ma pomysł w jaki sposób sprawić, by Bruksela była syta i górnictwo całe.


- Transformacja musi przebiegać w taki sposób, żeby społeczeństwo ją udźwignęło - oświadczył Tchórzewski, nawiązując do "mody" na OZE i dekarbonizację. - My nie możemy w takim zakresie przenieść obciążeń na barki ludzi, jak zrobili to na przykład to Niemcy. Polak ma dużo mniejszą siłę nabywczą niż Niemiec. Mamy dystans do nadrobienia i musimy mieć tego świadomość - dodał.
Zdaniem ministra Komisja Europejska musi zaś zrozumieć, z jakiego poziomu startuje Polska, że węgiel jest u nas podstawą całego systemu. - To nie wina Polski, że mamy energetykę węglową, a nie na przykład jądrową. Taka była decyzja Związku Sowieckiego. Budowali u siebie elektrownie jądrowe, ale nam kazali węglowe. Tak to się odbywało. Stąd w 1989 roku 99 proc. energii elektrycznej pochodziło z węgla - wskazywał minister i dodał jednocześnie, że od tego czasu dokonaliśmy już sporego postępu, którym trzeba się chwalić na zewnątrz.
Polska ma propozycję
Tchórzewski wcale jednak nie chce iść na wojnę z Komisją Europejską, która stawia nam wymogi co do kształtu przyszłego miksu energetycznego i chce abyśmy odchodzili od węgla. - W Komisji Europejskiej są normalni ludzie, jeżeli się przekazuje informacje, mówi się jak to rzeczywiście wygląda i jakie mamy rzeczywiste szanse, można ich przekonać do swoich racji. Trzeba je tylko poprzeć argumentami - stwierdził minister.
Jak wskazywał Tchórzewski do tej pory "negocjacje" Polski z Komisją nie przebiegały jak należy. - Polska mówiła „nie, bo nie, węgiel jest podstawą i jakoś tam wepchniemy energetykę odnawialną, żeby tylko pokazać, że próbujemy wykonać zobowiązania”. Brakowało jednak rzeczywistej perspektywy. Unia zażądała od nas byśmy przedstawili konkretne cele i plany i ja to właśnie uczyniłem - zaznaczył Tchórzewski.
Polska dekarbonizacja bez ubytku dla górnictwa
Minister swoją deklarację powtórzył na Kongresie. - W roku 2050 będziemy 50 proc. energii elektrycznej produkowali z węgla. W tym samym czasie dochodzimy do średniej 550 w kraju (limit emisji CO2 w gramach na kWh, na który zgodziła się Unia - przyp. red.) - zapowiedział Tchórzewski.


Najważniejsze z punktu widzenia sektora górniczego wydaje się to, że minister jednocześnie oświadczył, że "redukcji wydobycia węgla w Polsce do 2050 roku być nie musi". Tchórzewski chce więc ograniczyć produkcję energii z węgla, jednocześnie utrzymując jego wydobycie. Jak to zamierza osiągnąć?
Cała wiara w rosnące zapotrzebowanie
Minister w swoich wyliczeniach opiera się na założeniu, że w Polsce będzie wzrastało zużycie energii. - Mamy z 2015 roku na 2016 wzrost zużycia energii elektrycznej o 2,4 proc. i informację za trzy kwartały 2017 roku, wskazujące, że już wzrosło o kolejne 2 proc. Tempo wzrostu zużycia nie maleje - zauważył minister. - Jeżeli nawet weźmiemy pod uwagę średni w wzrost o 1,5 proc. to w 2030 roku na polskim rynku potrzebne będzie ok. 23 proc. energii więcej - dodał.


Źródeł wzrostu Tchórzewski doszukiwał się nie tylko w rozwijających się przemyśle, ale i w rosnącym zapotrzebowaniu ze strony gospodarstw domowych. - W 2015 roku mieliśmy 50 proc. z kawałkiem poziomu zużycia gospodarstw domowych w stosunku do starej unijnej piętnastki. Jeżeli chcemy dojść do poziomu średniej tych najbogatszych, to znaczy, że u nas ta ilość energii, którą zużywają gospodarstwa domowe, musi wzrosnąć o 100 proc. - oznajmił.
Ów wzrost zapotrzebowania, zarówno ze strony przemysłu, jak i gospodarstw domowych spowoduje według ministra, że nawet jeżeli utrzymamy produkcję energii elektrycznej z węgla, to jej udział w miksie spadnie z ponad 80 proc. dzisiaj, do 50 proc. w 2050 roku.
Jak pokryć lukę?
- Wynika z tego, że nowe źródła energii nie mogą być oparte na węglu. Jednak odtwarzanie i modernizacja tej obecnej energetyki w takim planie jest jak najbardziej możliwa i konieczna. Dlaczego? Dlatego, że skoro musimy tyle nowej energii zapewnić, nie stać nas na to, by odstawiać niezużyte elektrownie - oświadczył minister.
Tchórzewski zaznaczył, że fakt, iż pod kontrolą ministerstwa znajdują się nie tylko spółki czysto energetyczne, ale i te luźniej związane z sektorem, daje spore możliwości w uzupełnianiu miksu. Jako przykład podawał energetyczne inicjatywy Orlenu i PGNiG i zaangażowanie w technologie gazowo-parowe. Jako zaś potwierdzenie chęci równoważenia miksu przykład nowego bloku Dolnej Odry, który początkowo miała być węglowy, teraz podjęto jednak decyzję, że z racji bliskości gazoportu, będzie gazowy. - Tutaj też pojawia się konieczność budowy elektrowni jądrowej - zaznaczył minister, zwracając uwagę, że bez niej pokrycie rosnącego zapotrzebowania może być ciężkie. Tchórzewski wierzy również w kogenerację.


- Będziemy szli w kierunku zmniejszenia emisji. Ważna jest budowa energetyki rozproszonej, w której będą uczestniczyły samorządy, czyli elektrociepłownie. Tam, gdzie jest ciepło, żeby pojawiła się i energetyka. Chcemy w tym szerzej uczestniczyć. Kogeneracja będzie powodowała, że schodzimy w dół ze średnią emisję na jednostkę mocy. W kogeneracji jest nam łatwiej, bo wykorzystujemy tu ciepło. W samej energetyce jest kłopot z tym ciepłem, które trzeba zagospodarować - stwierdził Tchórzewski.
Bez rynku mocy czeka nas karastrofa
Integralną częścią planu ministra jest rynek mocy, bez którego cała koncepcja może się rozsypać niczym domek z kart. Zwracał na to uwagę w czwartek prezes URE, Maciej Bando, który oznajmił, że bez ustawy o rynku mocy czeka nas kryzys elektroenergetyczny. Minister przesłanie to ujął w słowach "przyszłość węgla waży się w negocjacjach z Unią na temat rynku mocy".
- Uznaliśmy w ministerstwie, że jeżeli nie zabezpieczymy rynku mocy i będzie się dalej wszystko działo tak chaotycznie, jak się dzieje z odnawialnymi źródłami energii, to prędzej czy później energetyka i gospodarka polska tego ciężaru nie wytrzyma - dodał Tchórzewski.
Koncepcja rynku mocy polega na tym, że konwencjonalne elektrownie, czyli np. węglowe, otrzymywałyby pieniądze nie tylko za wyprodukowaną energię elektryczną, ale także i za gotowość do jej produkcji. Skąd taki pomysł? OZE bowiem bywają "kapryśne". Gdy jest słonecznie, wieje wiatr, pracują dobrze, następnego dnia pogoda dla energetyki odnawialnej może być jednak gorsza, a lukę w produkcji trzeba pokryć.
- Elektrownie konwencjonalne muszą być cały czas w gotowości. Elektrownie takie muszą się budować, by uzupełniać energetykę odnawialną. Jeżeli w UE mamy średni cel 27 proc. w 2030 roku z OZE, to w ten sposób zbliżamy się w kierunku 1/3. To jest, przy obecnym braku magazynowania energii, niemożliwe, aby w takim systemie energetyka mogła funkcjonować bez rynku mocy. Bez energetyki zapasowej, która będzie w razie potrzeby uzupełniała energetykę odnawialną. Z tego powodu ten rynek mocy jest konieczny - oznajmił minister.
Negocjacje na finiszu
Negocjacje na temat rynku mocy są zdaniem ministra na finiszu. - Nie rozmawiamy już o tych sprawach technicznych, one są ułożone. Natomiast rozmawiamy o tym co poza ustawą - zaznaczył. Tchórzewski dodał, że teraz rozmowy z Unią koncentrują się na wymianie transgranicznej i udziale węgla w miksie. Rynek mocy dla całej koncepcji Tchórzewskiego jest jednak podstawą.
Wszystkie propozycje ministra wymagają ogromnych nakładów. I to nie tylko w wytwarzaniu, ale i w przesyle. Stąd m.in. nacisk ministra na to, by spółki energetyczne wypłacały mniejsze dywidendy. O tym jednak więcej pisaliśmy w artykule: "Tchórzewski: Musimy się trzymać niskich dywidend".
Adam Torchała