Niektórzy decydenci z Federalnego Komitetu Otwartego Rynku (FOMC) wyrazili swe obawy związane ze zbyt niską – ich zdaniem – inflacją w Stanach Zjednoczonych. Taki pogląd może opóźnić kolejne podwyżki stóp procentowych, ale raczej nie zatrzyma „zwijania” QE.


„Wielu uczestników dostrzegło pewne prawdopodobieństwo, że inflacja może pozostać poniżej 2 proc. (to cel inflacyjny Rezerwy Federalnej – przyp. red.) dłużej, niż obecnie oczekują. Zaś kilku wskazało że ryzyko dla perspektyw inflacji jest raczej negatywne” - czytamy w opublikowanych w środę protokołach z lipcowego posiedzenia FOMC.
Lipcowe posiedzenie władz Rezerwy Federalnej nie przyniosło niczego nowego. Fed zgodnie z oczekiwaniami pozostawił stopy procentowe bez zmian po tym, jak podniósł je w marcu oraz w czerwcu. Lipcowy komunikat FOMC zawierał też informację o planowanym „relatywnie szybko” rozpoczęciu procesu redukcji bilansu Fedu. Czyli odwrócenia trwającego prawie sześć lat programu „ilościowego poluzowania” (QE), zwanego potocznie „dodrukiem pieniądza”.
Z treści lipcowych „minutek” nie wynika, aby "fedzie" zmieniły zdanie względem „zwijania” QE. Według analityków program redukcji sumy bilansowej zostanie ogłoszony podczas wrześniowego posiedzenia FOMC, ale będzie przebiegał w powolnym tempie. Aczkolwiek brak wzmianki o konkretnym harmonogramie pozostawia Fedowi swobodę manewru w tym temacie.
Za to utyskiwania na „zbyt niską” inflację w wykonaniu całkiem licznej części Komitetu stawiają pod znakiem zapytania przyszłe podwyżki stóp procentowych. A w zwlekaniu i wynajdywaniu pretekstów przeciwko wyższym stopom procentowych Fed stał się mistrzem. Na pierwszą podwyżkę pokusił się ponad 5 lat po zakończeniu recesji, z kolejną zwlekał przez rok i dopiero od grudnia 2016 dokonuje regularnych ruchów, po 25 pb. na kwartał. To i tak znacznie wolniej niż w poprzednich cyklach.
Na rok 2017 (podobnie jak na 2016) przedstawiciele FOMC zapowiadali trzy podwyżki po 25 pb. każda. Póki co zrealizowali dwie, a szanse na trzecią (i to dopiero w grudniu) rynek kontraktów terminowych wycenia na zaledwie 42 proc.
W czerwcu inflacja CPI w Stanach Zjednoczonych wzrosła po raz pierwszy od lutego i wyniosła 1,7 proc. Obecny poziom stóp procentowych w USA (1,00-1,25 proc.) wciąż pozostaje niższy od oficjalnie raportowanej inflacji CPI, co oznacza utrzymywanie realnie ujemnych stóp procentowych. To przejaw represji finansowej zmuszającej oszczędzających do realnej utraty oszczędności albo do wystawienia ich na ryzyko na rynku kapitałowym. Dodajmy, że sam wskaźnik CPI po istotnych modyfikacjach z lat 80. i 90. nie jest już czystym indeksem cenowym, a niektórzy ekonomiści zarzucają mu zaniżanie faktycznego wzrostu kosztów życia w USA.
„Niektórzy uczestnicy (FOMC – przyp. red.) wyrazili niepokój związany z obecnym spadkiem inflacji, który wystąpił pomimo coraz wyższego stopnia wykorzystania zasobów, i odnotowali zwiększoną niepewność wobec perspektyw inflacji” - zapisano w protokołach z lipcowego posiedzenia Komitetu.
Współcześnie panujący w bankach centralnych pogląd na inflację zakłada, że wzrost kosztów życia o 2-3 proc. rocznie jest zjawiskiem pozytywnym i że jest oznaką dobrej formy gospodarki. Pod presją tego dogmatu największe banki centralne świata utrzymują ultra-niskie stopy procentowe nawet w otoczeniu stosunkowo niskiego bezrobocia i umiarkowanego wzrostu PKB.
Krzysztof Kolany


























































