
Sukces przyniosła im marka Reserved, z którą weszli na rynek w latach 90. Dzięki obco brzmiącej nazwie, która Polakom kojarzyła się z zachodnim stylem, dobrym reklamom, a także przystępnej cenie ubrań, w ciągu zaledwie kilka lat podbili rynek. W ubiegłym roku sprzedali w Polsce ciuchy za przeszło miliard złotych, umacniając się na pozycji lidera. Lubianiec i Piechocki poznali się w czasie studiów na Politechnice Gdańskiej, jeszcze w latach 80. Gdy skończył się PRL, wspólnie założyli spółkę Mistral. W 1991 r. zaczęli sprowadzać z Dalekiego Wschodu magnetowidy, nieco później - ciuchy. Już po roku działalności zainwestowali w produkcję tekstyliów - początkowo pod marką Ross. O własnych salonach nie było wtedy mowy, ubrania sprzedawali w domach handlowych i pierwszych supermarketach. Interes szedł jednak dobrze, bo na wygłodniałym rynku oferowane przez nich ubrania sprzedawały się znakomicie. Jak wspomina Dariusz Pachla, dziś wiceprezes LPP, wówczas pracownik Mistrala - spółka bardzo szybko wypracowała pierwszy milion złotych zysku.
W 1994 r. wspólnicy wpadli na pomysł, który stał się źródłem ich późniejszego sukcesu: zlecili szycie ubrań w Chinach. W Polsce, która przeżyła właśnie bolesny upadek nierentownego przemysłu lekkiego, było to całkowicie nowe podejście. Najprawdopodobniej byli pierwszymi polskimi przedsiębiorcami, którzy zaczęli wysyłać projekty swoich kolekcji do realizacji w manufakurach na Dalekim Wschodzie. Za nimi poszli inni: m.in. Artman oraz Redan (marka Top Secret). Nic dziwnego. Koszty pracy chińskich szwaczek są trzykrotnie niższe niż pracownic polskich szwalni. Uwzględniając nawet zarobki bossów azjatyckich fabryk oraz koszty transportu, wyprodukowanie T-shirtu na Wschodzie jest o 30 proc. tańsze niż w Polsce.
W 1995 r. wspólnicy założyli firmę LPP. Krążą domysły, że "L" to Lubianiec, "P" to Piechocki, jednak nie bardzo wiadomo, co miałoby oznaczać drugie "P".
- Ten skrót absolutnie nic nie znaczy - zapewnia Dariusz Pachla, wiceprezes spółki. - Dzięki temu nazwa jest jedyna i niepowtarzalna na całym świecie.
Przypadkowe ma być też pochodzenie nazwy Reserved. Spontanicznie wymyślił ją ponoć Marek Piechocki, urzeczony brzmieniem słowa zapisanego na tabliczkach stojących w restauracji. Nawet jeśli nazwa nie miała głębszego znaczenia, była strzałem w dziesiątkę. Nic niepodejrzewającym klientom sugerowała bowiem zachodnie pochodzenie ubrań. W drugiej połowie lat 90. miało to kapitalne znaczenie. Polskość nie kojarzyła wtedy się dobrze, Reserved zaś sprytnie przynosił powiew wielkiego świata. Przy tym ceny ubrań z tą metką od początku były wystarczająco niskie, by kusić rzesze nastolatków, a zarazem rekompensować nie zawsze najwyższą jakość. W latach 90. Jerzy Lubianiec był prezesem spółki, jednak w 2000 r. oddał swój fotel i bieżące zarządzanie Piechockiemu. Sam usunął się nieco w cień, pozostając jednak szefem rady nadzorczej. Według nieoficjalnych informacji przekazał pałeczkę zaufanemu wspólnikowi, bo chciał odpocząć po latach wyczerpującej pracy. Chwilę wcześniej firma wykonała kolejny krok milowy w swojej historii. W 1999 r. LPP otworzyła pierwszy własny salon w Katowicach - dotąd większość ubrań w Polsce była sprzedawana w hipermarketach, domach handlowych czy na bazarach. W ciągu dziewięciu lat powstało blisko 300 salonów Reserved, a także innych, nowych marek: Crop Town, Re-Kids, Henderson (bielizna męska), Esotiq (damska), Promostars (odzież reklamowa). Jedna trzecia z nich znajduje się poza granicami Polski, w ośmiu krajach Europy Środkowo-Wschodniej.
Z każdym otwieranym sklepem rosną obroty i zysk. Firma po finalizacji fuzji z Artmanem nie wyklucza kolejnych przejęć. Lubianiec i Piechocki nie ukrywają, że opracowując strategię swojej firmy, wzorowali się na największych, jak Zara czy H&M. I może właśnie dlatego LPP jest spośród polskich firm najbliżej stworzenia prawdziwie europejskiej marki.
1,9 mld zł
wyniosą roczne obroty LPP po połączeniu z krakowskim Artmanem
320
sklepów działa w Europie pod markami Reserved, Cropp Town i Esotiq
POLSKA Dziennik Bałtycki
Piotr Brzóska