W ciągu 10 lat od wstąpienia Polski do Unii Europejskiej z kraju wyjechało ponad 1,8 mln osób. Szacuje się, że ok. 75% z nich podjęło pracę za granicą. Część zarobionych pieniędzy wysyłali do kraju. Niestety, z roku na rok coraz mniej.
W dniu wstąpienia Polski do Unii Europejskiej bezrobocie w kraju sięgało 20%. Ponad 3 mln ludzi nie mogło znaleźć legalnego zatrudnienia. Wówczas przeciętne wynagrodzenie wynosiło 2,2 tys. zł brutto, a minimalna pensja 824 zł brutto. Za tysiąc złotych można było wtedy kupić 250 litrów benzyny PB95 (obecnie 188 litrów).
W związku z trudną sytuacją ekonomiczną kraju wiele osób zdecydowało się na emigrację. Rynki pracy w Anglii i Irlandii stały otworem. Przez 10 lat obecności Polski w UE granice Rzeczypospolitej na stałe opuściło ponad dwukrotnie więcej osób niż w latach 1990-2003. Od 2004 roku w sumie za granicę wyjechało 1,8 mln osób, chociaż w szczytowym okresie liczba emigrantów wynosiła nawet 2,5 mln ludzi – przy czym za emigranta uznawało się osoby, które przebywały za granicą dłużej niż 3 miesiące.
Na początku emigracja nam służyła
Zmniejszenie podaży na rynku pracy spowodował m.in. spadek bezrobocia i wzrost wynagrodzeń. Innym korzystnym skutkiem były transfery finansowe od emigrantów, którzy nie tylko wysyłali pieniądze do kraju, ale też wydawali je przy okazji odwiedzin rodziny np. w trakcie długich weekendów lub przy okazji świąt.
Łącznie przez 10 lat przesłali do kraju ponad 100 mld zł – w gruncie rzeczy dla wielu ludzi pieniądze te były lepsze niż dopłaty unijne, bo bezpośrednio przełożyły się one na poprawę ich sytuacji materialnej, np. mogli wyremontować mieszkania, kupić nowy sprzęt, itp. W szczytowym 2007 roku było to ponad 20 mld zł, co stanowiło ok. 2,2% PKB. Obecnie wpływy z transferów wynoszą ok. 17 mld zł i z roku na rok maleją chociaż wciąż przekraczają 1% PKB. Zwykle jest to kilka lub kilkanaście procent oszczędności, które przesyłają najbliższej rodzinie. To właśnie dzięki tym transferom wielu gospodarstwom domowym w Polsce udało się podnieść swój status materialny, założyć firmy lub przetrwać długie okresy bezrobocia.
Wpływy maleją, bo zmienił się sposób życia emigrantów. W początkowym okresie wyjeżdżali z nadzieją na powrót. Jednak po latach pracy założyli tam rodziny, firmy, osiągnęli sukces zawodowy, a także zaczęli ściągać bliskich do siebie. Słowem – nie wrócą do Polski (chyba, że nagle Polska stanie się państwem mlekiem i miodem płynącym z niemiecką stopą bezrobocia i szwajcarskimi zarobkami).
Gospodarka na tym straci
To zła wiadomość dla polskiej gospodarki. Po pierwsze krótkookresowe korzyści w postaci transferów maleją i nie ma większych szans na to, by uległy one zwiększeniu w przyszłości. Ich wartość względem PKB będzie maleć – niewykluczone, że już w przyszłym roku spadnie poniżej 1% PKB. To odbije się na wynikach makro. W niektórych regionach o stosunkowo wysokiej stopie bezrobocia dochodziło do paradoksu emigracyjnego – np. w biednych gminach w podkarpackim ludzie nie mieli pracy, ale mieli pieniądze właśnie od rodziny zza granicy. Ceny w sklepach rosły, ale nie pensje. Mniejsze transfery oznaczają pogorszenie sytuacji działających w tych rejonach przedsiębiorstw np. usługowych.
Drugi problem to ubytek ludności, który nie zostanie niczym zastąpiony, bo państwo polskie przez 10 lat od rozpoczęcia wielkiej fali emigracji nie wprowadziło żadnych rozwiązań, które mogłyby zachęcić najbliższych nam kulturowo obywateli Ukrainy i Białorusi do przyjazdu i pracy nad Wisłą. W związku z tym pogłębi się kryzys demograficzny, a to oznacza zmniejszenie wpływów do budżetu w przyszłości, wzrost podatków i spadek świadczeń emerytalnych w stosunku do wynagrodzeń.
























































