Białoruska milicja w czwartek zatrzymała około 20 dziennikarzy przygotowujących się do relacjonowania protestu w centrum Mińska i skonfiskowała ich telefony oraz dokumenty tożsamości - poinformowała agencja Reutera, powołując się na świadków.


Zatrzymaną w czwartek Taccjanę Karawienkową z agencji BiełaPAN pogotowie zabrało do szpitala z powodu skoku ciśnienia – podało niezależne Białoruskie Stowarzyszenie Dziennikarzy (BAŻ). Kaciaryna Andrejewa z Biełsatu poinformowała, że przewieziono ją do aresztu.
Jak poinformowało BAŻ, zatrzymana w czwartek w Mińsku dziennikarka Taccjana Karawienkowa podczas pobytu na komisariacie źle się poczuła z powodu wzrostu ciśnienia i pogotowie zabrało ją do szpitala.
Kaciaryna Andrejewa zdołała zadzwonić do męża i poinformować go, że wraz Maksimem Kalitouskim są zabierani do aresztu na ulicy Akrescina. Sporządzono wobec nich protokoły za złamanie przepisów o imprezach masowych.
Ministerstwo spraw wewnętrznych podało później, że dziennikarze zostali przewiezieni na komisariat. Funkcjonariusze mają tam sprawdzić, czy posiadają oni ważne akredytacje.
Resort dodał, że wszyscy dziennikarze z oficjalną akredytacją zostaną zwolnieni. Zaprzeczył, że zostali oni zatrzymani.
Dziennikarze mieli relacjonować protest, podczas którego w czwartek wieczorem setki demonstrantów maszerowały centralną ulicą Mińska.
Od 9 sierpnia Białorusini protestują przeciwko sfałszowaniu wyborów prezydenckich, które według oficjalnych wyników wygrał urzędujący szef państwa Alaksandr Łukaszenka.
Wcześniej w Mińsku milicja zatrzymała podczas akcji protestu ponad 180 osób. Wśród zatrzymanych było według BAŻ co najmniej 39 dziennikarzy, w tym Andrzej Zaucha z TVN i kilkoro reporterów Biełsatu. Wszyscy dziennikarze zostali zawiezieni na komisariat. Większość wyszła na wolność po kontroli dokumentów.
"Nie było żadnych represji ani psychicznych, ani fizycznych"
Korespondent "Faktów" TVN Andrzej Zaucha, łącząc się telefonicznie z TVN24, zrelacjonował swoje zatrzymanie przez milicję w Mińsku. W jego ocenie miało ono prawdopodobnie na celu uniemożliwienie pracy dziennikarzom i rejestrowanie zajść w centrum miasta.
O zatrzymaniu Zauchy i około 20 dziennikarzy, którzy przygotowywali się do relacjonowania protestu w centrum Mińska informowała agencja Reutera. Policja skonfiskowała ich telefony i dokumenty tożsamości.
Dziennikarze zostali przewiezieni na komisariat – poinformowało białoruskie ministerstwo spraw wewnętrznych. Funkcjonariusze mieli tam sprawdzić, czy mają oni ważne akredytacje. Resort dodał, że wszyscy dziennikarze z oficjalną akredytacją zostaną zwolnieni. Zaprzeczył, że zostali oni zatrzymani.
Zaucha powiedział, że zatrzymanie wyglądało niezbyt przyjemnie. Na placu Niepodległości zebrało się ponad tysiąc protestujących, a do niego i jego operatora podeszli tajniacy w maskach antywirusowych i kazali pójść za sobą. Odprowadzili ich do busa, do którego doprowadzano kolejne osoby – zebrało się ich 16, m.in. korespondentki BBC.
Bus ruszył – relacjonował Zaucha – zakazano używania telefonów i przewieziono ich do komisariatu niedaleko miejsca, gdzie ich zatrzymano.
Spisano ich i sprawdzono dokumenty. Cała akcja trwała 2-2,5 godziny, po których naczelnik komisariatu zabrał cudzoziemców – jego, Brytyjkę i dwie Rosjanki zaprowadził do wyjścia i kazał sobie pójść. Zaucha relacjonował, że prosił o dokument o zatrzymaniu, że uniemożliwiono im pracę, jednak nic takiego nie otrzymał i był wolny.
Zaznaczył, że podczas zatrzymania nie było przemocy, brutalnych akcji wobec dziennikarzy. "Było kulturalnie, po prostu uniemożliwiono nam nagranie tego, co działo się na placu Niepodległości" – zaznaczył.
Powiedział, że jeszcze nie wie, co się dzieje z jego operatorem, który jest Białorusinem, na którego czeka przed komisariatem. Wewnątrz był cały czas obok niego, tak samo był spisywany i sprawdzany – zaznaczył Zaucha.
"Nie było żadnych represji ani psychicznych, ani fizycznych" – dodał w TVN24.
"Cieszymy się, że redaktor Zaucha jest już wolny i może realizować swoje zadania"
Cieszymy się, że redaktor Andrzej Zaucha jest już wolny i może realizować swoje zadania, cieszymy się również z tego, że nic mu się nie stało podczas zatrzymania przez białoruską milicję w Mińsku – powiedział w czwartek wiceszef MSZ Marcin Przydacz.
Przydacz pytany w czwartek wieczorem w TVN24, czy otrzymał jakieś wytłumaczenie zaistniałej sytuacji, odparł, że w pierwszej kolejności otrzymał informację od innego polskiego dziennikarza znajdującego się na Białorusi o fakcie zatrzymania grupy dziennikarzy, wśród której znajdował się także dziennikarz TVN.
"W trybie pilnym podjęliśmy kontakt z Ministerstwem Spraw Zagranicznych (Białorusi – PAP) naszymi kanałami dyplomatycznymi. Usłyszeliśmy, że jest to rutynowa kontrola, sprawdzenie akredytacji wśród dziennikarzy zagranicznych i dostaliśmy również zapewnienie, że na wypadek, gdyby okazało się, że dokumenty wszystkie są w porządku, że odpowiednie akredytacje są udzielone, to te osoby zostaną zwolnione" – podkreślił wiceszef MSZ.
Równolegle też – jak dodał – "podjęliśmy działania kanałem konsularnym". "Nasz konsul w trybie pilnym starał się dowiedzieć, w którym miejscu znajdują się zatrzymani. Był również później w kontakcie także z panem redaktorem Zauchą" – zaznaczył Przydacz.
"Cieszymy się, że całość tej operacji okazała się sukcesem, że pan redaktor Zaucha jest już wolny, może realizować swoje zadania. Cieszymy się również z tego, że nic mu się tam podczas tego zatrzymania nie stało" – powiedział wiceminister.
Ministerstwo spraw wewnętrznych Białorusi podało później, że dziennikarze zostali przewiezieni na komisariat. Funkcjonariusze mieli tam sprawdzić, czy mają oni ważne akredytacje. Resort dodał, że wszyscy dziennikarze z oficjalną akredytacją zostaną zwolnieni. Zaprzeczył, że zostali oni zatrzymani.
Od 9 sierpnia Białorusini protestują przeciwko sfałszowaniu wyborów prezydenckich, które według oficjalnych wyników wygrał urzędujący szef państwa Aleksander Łukaszenko.(PAP)
Autor: Edyta Roś
ero/ joz/


























































