REKLAMA

Droga GPW: Czy warto jeszcze inwestować w akcje?

2005-11-16 06:11
publikacja
2005-11-16 06:11
Akcje na lata: Stara prawda mówi, że inwestorzy oszczędzający z myślą o emeryturze, nie mogą nie mieć akcji w swoim portfelu. Jak radzić sobie w sytuacji, gdy realizację tej zasady utrudniają wyśrubowane giełdowe kursy?

Jeszcze rok temu za niespełna rozumu uchodziłaby osoba twierdząca, że w gorącym okresie przed wyborczym złotówka i warszawska giełda będą silne jak nigdy w historii. Jednak rzeczywistość nas zaskoczyła; nie po raz pierwszy zresztą. Zawirowania polityczne na razie nie przerwały trwającej już od trzech lat hossy. Od stycznia 2003 r. indeks WIG-20 podwoił swą wartość, a WIG wzrósł o 130 procent. Najbardziej podrożały małe spółki – indeks WIRR podskoczył blisko 3,5-krotnie.

Czy po tak długim (jak na polskie warunki) okresie koniunktury akcje spółek notowanych na GPW ciągle mogą stanowić atrakcyjną formę długoterminowej lokaty kapitału? Odpowiedź nie jest w tym przypadku specjalnie odkrywcza: to zależy. Zależy od tego, jaki kurs obierze w najbliższych latach rodzima gospodarka i czy wykorzysta wyjątkowy w historii splot pozytywnych wydarzeń, przede wszystkim – wejście do Unii Europejskiej. A także, będącą jego konsekwencją, poprawę „psychologicznego” ratingu Polski w oczach zagranicznych inwestorów.

Specjaliści skłaniają się ku optymistycznemu scenariuszowi. Marek Przybylski, prezes Commercial Union Investment Management, ocenia szansę jego realizacji na 60 – 70 proc., a ewentualnych zagrożeń upatruje raczej w skali globalnej niż polskiej.

– Wyceny na GPW są wysokie, ale dalekie od absurdu – uważa prezes Przybylski. – Firmy mają za sobą procesy restrukturyzacyjne, ale stoją na skraju wyczerpania mocy produkcyjnych. Nowe inwestycje dadzą silny impuls dla wzrostu gospodarczego na wiele najbliższych lat.

Akcje, z myślą o perspektywie emerytalnej, kupiłby również Konrad Łapiński, zarządzający akcjami TFI Skarbiec. – Wybierać można niemal z zamkniętymi oczyma – przekonuje. Nie wyobraża sobie, by spółki giełdowe nie były w stanie rozwijać się w tempie 5 – 6 proc. rocznie, a już taki średnioroczny wzrost wystarczy, by pobić bezpieczne inwestycje. Łapiński radzi jednak by, na wszelki wypadek, w miarę zbliżania się do wieku emerytalnego, stopniowo zmniejszać zaangażowanie w akcje, zgodnie z prostą, ale sprawdzoną na świecie zasadą: ile lat, tyle procent długu w portfelu.

– W długim okresie stopa zwrotu z rynku akcji powinna być wyższa niż z rynku długu – potwierdza Marcin Winnicki, zarządzający indywidualnymi portfelami klientów indywidualnych Pioneer Pekao Investment Management. Tyle że przestrzega przed stosowaniem strategii „kup i trzymaj”.

– Wykluczając skrajne przypadki (np. to, że za 30 lat wybrana przez nas spółka może nie istnieć), trzeba mieć na względzie zmiany w gospodarce i otoczeniu spółki, które mogą powodować, że rentowne dzisiaj przedsiębiorstwo za kilka lat może być niedochodowe – zauważa Marcin Winnicki.

W znacznie mniej licznym gronie pesymistów (i to należy uznać za pewne ostrzeżenie, wszak każda hossa kończy się z hukiem, wtedy gdy wszyscy są jednomyślni co do nieuchronności dalszych wzrostów) jest Marek Węgrzanowski, analityk finansowy WGI.

– Nie czas na nowe inwestycje – przestrzega i dodaje, że ostatnie wzrosty już były oderwane od fundamentów.

– Hossę zawdzięczamy WIG-5, czyli pięciu największym i najbardziej płynnym spółkom, reszta rynku pogrążona jest w stagnacji – uważa analityk WGI. – Aktywa funduszy zagranicznych mogą wkrótce przesunąć się w stronę rynków o wyższym ryzyku, ale i o potencjalnie wyższych zyskach – Rumunii, Bułgarii, Turcji, Rosji.

Posiadaczom wolnej gotówki Węgrzanowski radzi przeczekanie spodziewanego okresu stagnacji (czy wręcz dekoniunktury) poza rynkiem akcji – inwestowanie w antyki, monety, nieruchomości. Przypomina rozczarowanie inwestorów, którzy zasadę „kup i zapomnij” zastosowali w marcu 2000 roku. Wprawdzie indeks WIG-20 niedawno pobił rekord z tamtego okresu, ale wiele spółek wchodzących ówcześnie w jego skład – już nie. Na przykład kurs Softbanku jest dziś o 75 proc. niższy niż w marcu 2000 r., Prokomu – o 60 proc., TP SA – o 35 procent.

Niezależnie od koniunktury, zawsze znajdą się perełki. Jak ich szukać? – W najlepszej sytuacji są osoby, które dysponują unikalną wiedzą o danej branży i mogą wcześniej wychwycić pewne trendy – zauważa Marek Węgrzanowski.

Nie chodzi oczywiście o wykorzystywanie informacji poufnych, ale umiejętność oceny, czy np. zarząd mówiący o „nowym modelu działalności” rzeczywiście odkrył Amerykę, czy raczej obiecuje gruszki na wierzbie. Zanim tę pewność zdobędą analitycy i zarządzający, z reguły mija rok lub dwa. Najlepszym przykładem jest spółka LPP, przez długi czas pomijana w analizach, bądź wrzucana do tego samego worka co Próchnik czy Vistula, choć od początku komunikowała, że proponuje coś zupełnie nowego. Kto zrozumiał to w maju 2001 r. i kupił jej akcje, od tego czasu wzbogacił się dwudziestokrotnie. Teraz tą drogą zdaje się kroczyć Bioton, pierwsza spółka biotechnologiczna na GPW (od marcowego debiutu jej kurs wzrósł blisko trzykrotnie).

Jednocześnie analitycy zalecają generalną ostrożność przy kupowaniu akcji na rynku pierwotnym. Spółki coraz drożej się cenią, a inwestorzy muszą jeszcze ponieść koszt dużego lewarowania (tylko ono gwarantuje dziś otrzymanie satysfakcjonującej liczby akcji). – Wielu emitentów sprzedawało akcje po wysokich cenach, nie eksponując jednocześnie wszystkich ryzyk związanych z prowadzoną przez siebie działalnością – zauważa Marcin Winnicki. – W efekcie, mamy dziś sporo spółek notowanych o 40 – 50 proc. poniżej ceny emisyjnej. Inwestorzy zapominają, że na rynku pierwotnym powinno się kupować tylko wtedy, gdy spółka odpowiednim dyskontem wynagradza ryzyko inwestycji w nową, często nieznaną szerszemu otoczeniu, firmę.

– Prawdziwe pieniądze zarabia się na rynku wtórnym – uważa Winnicki. Bo jak coś jest dobre, raczej nie może być tanie i zarazem dostępne w dużych ilościach. Wśród spółek już notowanych Winnicki radzi szukać tych, które mają kłopoty, ale jednocześnie widoki na poprawę w przyszłości. Na przykład przedsiębiorstw kończących sensowną restrukturyzację. Ryzykanci mogą też postawić na spółki o... najniższym corporate governance licząc, że inwestorzy instytucjonalni powielą taktykę stosowaną m.in. przez fundusz emerytalny British Telecom. Wyszukuje on spółki mające w tym względzie sporo na sumieniu, zmusza je do poprawy standardów, a to stosunkowo szybko znajduje odbicie we wzroście kursu. Ostatnie lata pokazały, że ważnym kryterium wyboru jest wielkość firmy. Hossę 2003 – 2004 napędzały małe i średnie przedsiębiorstwa. Od kilku miesięcy lokomotywami wzrostów na GPW są najwięksi emitenci.

Co dalej? Zmiana lidera czy załamanie całego rynku? Marek Przybylski i Marcin Winnicki stawiają raczej na renesans mniejszych firm. – To tylko kwestia czasu, gdy inwestorzy zauważą, że wskaźniki wielu spółek są na ciekawszych poziomach niż tych, które rosły w ostatnich miesiącach – mówi zarządzający Pioneera, zwracając jednak uwagę, że inwestycje w mniejsze przedsiębiorstwa, bardziej podatne na zawirowania gospodarcze, są obarczone większym ryzykiem. – Duże spółki, z silną pozycją rynkową, lepiej znoszą kryzysy, dla mniejszych tąpnięcie często może oznaczać katastrofę – mówi Winnicki.

Preferujący bardziej bezpieczne rozwiązania mogą kierować się przynależnością danego emitenta do potencjalnie wzrostowego sektora. Konrad Łapiński stawia na eksporterów. – Jeszcze przez 5 – 10 lat to będzie koło zamachowe naszej gospodarki – uważa i dodaje, że ostatniego słowa nie powiedziały jeszcze firmy paliwowo-surowcowe. W długim terminie powody do radości powinni mieć też akcjonariusze spółek handlowych (m.in. LPP, Eldorado, CCC). Marek Węgrzanowski do listy perspektywicznych branż dorzuca jeszcze budownictwo. – Nadal mocno trzymać się będą, niezależnie od branży, monopoliści: TP, Orlen, PGNiG – twierdzi Węgrzanowski.

Najbardziej skrajne opinie wywołuje sektor bankowy. Dla części analityków jest drogi i bez perspektyw, dla innych – ze sporym potencjałem wzrostu, bo wkrótce musi ruszyć oczekiwana od lat akcja kredytowa dla firm.

– Na razie przedsiębiorstwa finansują dużą część inwestycji ze zgromadzonej gotówki, ale na dłuższą metę ta sytuacja powinna ulec zmianie – tłumaczy Marcin Winnicki.

Poza tym, atmosferę wokół tego sektora podgrzewają zapowiedzi nowej fali konsolidacji. Jej przedsmak dało zawirowanie wokół połączenia Pekao i BPH.

A może w obliczu ryzyka końca hossy na GPW warto ulokować część wolnych środków w akcje zagranicznych spółek?

W tej kwestii – to żadna niespodzianka – zdania też są podzielone. Część ekspertów uważa, że to Polska należy do krajów, które jeszcze przez wiele lat będą dawać wyższe stopy zwrotu z inwestycji niż dojrzałe gospodarki. Inni zachęty do inwestowania za granicą upatrują w silnej dziś polskiej walucie. Jej aprecjacja nie może trwać wiecznie, ewentualne osłabienie złotówki dałoby właścicielom akcji wycenianych w euro czy dolarach dodatkowy zarobek. Jedno jest pewne: aby inwestycje w akcje Microsoftu, Yahoo, Nokii czy Unilevera były opłacalne, trzeba dysponować naprawdę grubym portfelem.

Z uwagi na wysokie koszty transakcyjne, pojedyncze inwestycje poniżej 10 tys. dol. nie mają sensu. Marcin Winnicki zaleca swoim klientom, by nie lokowali za granicą więcej niż 10 proc. aktywów. I znów przytacza starą zasadę: powinno się oszczędzać i inwestować w tej walucie, w której się zarabia. Tak dla świętego spokoju.

Małgorzata Remisiewicz
Źródło:
Tematy
Plan dla firm z nielimitowanym internetem i drugą kartą SIM za 0 zł. Sprawdź przez 3 miesiące za 0 zł z kodem FLEXBIZ.
Plan dla firm z nielimitowanym internetem i drugą kartą SIM za 0 zł. Sprawdź przez 3 miesiące za 0 zł z kodem FLEXBIZ.
Advertisement

Komentarze (0)

dodaj komentarz

Powiązane: pknorlen

Polecane

Najnowsze

Popularne

Ważne linki