Bezwarunkowy dochód podstawowy to bardzo ciekawa inicjatywa społeczna. Jej celem jest zapewnienie każdemu dorosłemu obywatelowi Unii Europejskiej - bez względu na płeć i wyznanie - określonego równego świadczenia wypłacanego co miesiąc. Inicjatorzy akcji proponują 1 tys. zł.

Źródło: Thinkstock
Pomysłodawca, Europejska Inicjatywa Obywatelska Dla Bezwarunkowego Dochodu Podstawowego, proponuje wprowadzenie w życie idei dochodu podstawowego, czyli comiesięcznego świadczenia wypłacanego każdemu dorosłemu obywatelowi Unii Europejskiej. W teorii miałaby to być równowartość 1 tys. zł miesięcznie. Inicjatorom chodzi o urzeczywistnienie w ten sposób idei równości społecznej, poszanowania praw człowieka oraz skuteczne przeciwdziałanie wykluczeniu finansowemu.
Idea dochodu podstawowego nie jest nowa. Powstała w latach sześćdziesiątych. Pisał o niej m.in. niemiecki filozof i psycholog - Erich Fromm, który wierzył, że istnieje możliwość stworzenia społeczeństwa bliskiego utopii. Podstawą było zwalczanie negatywnych zjawisk społecznych, m.in. skrajnej biedy. Możliwe, że dochód podstawowy byłby skutecznym narzędziem w walce ze skrajną biedą, ale niewykluczone też, że stałby się źródłem innych problemów.
Nie stać nas na to
Po pierwsze nie stać nas na to, by wypłacać co miesiąc każdemu dorosłemu obywatelowi minimum 1 tys. zł. Kosztowałoby to ok. 288 mld zł rocznie! Czyli 100 mld zł więcej niż wynosi budżet ZUS. Żeby urzeczywistnić te plany, państwo musiałoby zwiększyć obciążenia podatkowe o 100%. Nie jest to możliwe, bo wówczas 95% wszystkich dochodów obywateli z powrotem wracałoby do budżetu w formie podatków, tylko po to, by państwo mogło każdemu po równo wypłacić 1 tys. zł miesięcznie. Nawet gdyby zrezygnowano z innych świadczeń socjalnych, to koszty tych wypłat przekraczałyby 200 mld zł rocznie. Czyli stanowiłyby 2/3 budżetu państwa.
A jakie mogłoby to rodzić konsekwencje? Niestety, niezbyt dobre dla pracodawców. Zmuszeni byliby do sztucznego podniesienia płac najmniej zarabiającym, ponieważ część z nich doszłaby do wniosku, że nie opłaca się ciężko pracować, skoro państwo za nierobienie niczego wypłaci im kwotę bliską równowartości płacy minimalnej netto. Niestety, nikt nie da przedsiębiorcom pieniędzy na podwyżki, a to wiązałoby się ze zmniejszeniem ich konkurencyjności, bo musieliby zwiększyć fundusze płac kosztem np. inwestycji.

Inne negatywne zjawisko to inflacja - dodatkowe środki na koncie u tak dużej liczby osób spowodowałby wzrost cen w sklepach. To w bardzo krótkim czasie sprawiłoby, że dochód podstawowy realnie nie umożliwiałby utrzymania się na godnym poziomie. Słowem - nie ma możliwości wprowadzenia tego świadczenia bez całkowitej reformy systemu finansowego państwa.
Polska to nie Norwegia
Idea dochodu podstawowego jest interesującym rozwiązaniem, które wbrew pozorom nie jest pozbawione racji bytu. To działałoby w państwach czerpiących większość dochodów z wydobycia różnego typu surowców, np. Norwegia. Olbrzymie dochody z tytułu sprzedaży ropy i mała liczba ludności sprawiają, że olbrzymie wydatki socjalne nie są problemem. Niestety, Polska to nie Norwegia.
Dlatego wprowadzenie dochodu podstawowego nad Wisłą jest po prostu niemożliwe w tym momencie. To wcale nie oznacza, że nie możemy zastanowić się nad tym w przyszłości. Jednak to wymagałoby reform gospodarczych na niespotykaną skalę. W tym momencie popieranie tej inicjatywy jest równoznaczne z poparciem dla zwiększenia podatków, zadłużenia publicznego i wzrostu bezrobocia.
Łukasz Piechowiak