Nowy - a już wielce kontrowersyjny - podatek od nieruchomości, który zastąpi opłatę skarbową, uderzy w najciężej pracujących, których po latach harówki było stać na kupno własnych domów. Minister Rachel Reeves musi się zmierzyć z ostrą krytyką propozycji nowej daniny, której podlegałyby domy i mieszkania o wartości powyżej 500 tys. funtów.


Partii Pracy jak na razie nie wychodzi łatanie dziury (niemal czarnej) w brytyjskim budżecie. Zgodnie z szacunkami fiskalna łata musiałaby wynosić około 50 mld funtów. Jednocześnie podczas kampanii wyborczej obiecywali, że pod żadnym pozorem nie podniosą ręki na finanse osób pracujących, wykluczając podniesienie m.in. składek na ubezpieczenia społeczne, podatku dochodowego czy VAT-u. Nie było tam jednak mowy o podatku od nieruchomości, a na ten ostrzy sobie zęby rząd.
Jak informuje "The Guardian", właściciele domów o wartości powyżej 500 tys. funtów musieliby płacić co rok "proporcjonalny podatek od nieruchomości". Konstrukcją przypomina podatek katastralny. Jak wyglądałoby to w praktyce?
Obecnie przy zakupie nieruchomości powyżej 125 tys. funtów ponoszą jedynie opłatę skarbową. Jej stawki to:
- 2 proc. od nieruchomości wartych 125 000. funtów,
- 5 proc. od 250 001 funtów,
- 10 proc. od 925 001 funtów,
- 12 proc. od 1,5 mln funtów.
W przygotowanym dla rządu raporcie think tanku Onward sugerowano zmianę stawek opłaty skarbowej na 0,54 proc. od nieruchomości wartej powyżej 500 tys. funtów plus dodatek w wysokości 0,278 proc. od nieruchomości o wartości powyżej 1 mln funtów. Oddzielnie nałożono by także na właścicieli coroczny podatek na poziomie 0,44 proc. wartości domu do 500 tys. funtów, którego stawka minimalna wyniosłaby 800 funtów na gospodarstwo domowe.
Pojawiają się także doniesienia, że nowa danina miałaby objąć jedynie tych, którzy zechcieliby kupić/ sprzedać i kupić nową nieruchomość. Ci, którzy pozostaliby w swoim "starym" domu nadal podlegaliby wcześniejszym rozwiązaniom. Jednak zdaniem ekspertów i to wyjście jest niesatysfakcjonujące - zniechęciłoby bowiem przyszłych nabywców. A przecież cel, jaki postawił sobie rząd, był zgoła odwrotny - w zamyśle miał bowiem zachęcić Brytyjczyków do przenoszenia się do mniejszego metrażu, jeśli nie radzą sobie z utrzymaniem większego.
Wszystkie te pomysły, zamiast stabilizować sytuację na brytyjskim rynku nieruchomości, jeszcze bardziej nim huśtają. Nic więc dziwnego, ze opozycja grzmi. - Keir Starmer i Rachel Reeves obiecali nie podnosić podatków dla osób pracujących, by następnie wprowadzić daninę od zatrudnienia, na której przeciętne brytyjskie gospodarstwo domowe straci 3,5 tys. funtów. Teraz, po nieudanych reformach systemu opieki społecznej i katastrofalnym zarządzaniu, szykują się do powtórki - podkreśla Mel Stride, kanclerz skarbu w gabinecie cieni.
Jak ocenia starszy doradca ds. polityki ekonomicznej w Instytucie Tony'ego Blaira dla "Daily Mail" James Browne, choć zastąpienie opłaty skarbowej podatkiem jest uzasadnione z ekonomicznego punktu widzenia, to politycznie byłoby to trudne.
Uderzy to przede wszystkim w osoby, które posiadają majątek np. w postaci nieruchomości, ale mają zbyt dużej liości gotówki. Gdyby podatek wszedł w życie, musieliby płacić wyższą daninę. W drugiej opcji nie zwolnią nieruchomosci i nie przeprowadzą się do mniejszej, bo wówczas podatek by ich "dopadł". I tak źle i tak niedobrze - dodaje.
opr. aw

























































