Spór o podwyższenie limitu zadłużenia Stanów Zjednoczonych wkracza w decydującą fazę. Jeśli do końca września nie uda się osiągnąć porozumienia w Kongresie, to Barackowi Obamie 17 października skończą się pieniądze na funkcjonowanie supermocarstwa.
Zgodnie z uchwaloną w roku 1917 Second Liberty Bond Act rząd Stanów Zjednoczonych może zaciągnąć długi tylko do wysokości uchwalonego przez Kongres limitu (wcześniej Departament Skarbu musiał mieć zgodę na KAŻDĄ emisję obligacji). Jest to mechanizm kontroli społeczeństwa nad wydatkowaniem publicznych pieniędzy. Przez 95 lat limit długu publicznego był podwyższany ponad sto razy. Ostatnio w grudniu 2012, gdy górny pułap zadłużenia ustalono na 16,7 biliona dolarów.
Zmiana limitu długu publicznego USA w latach 1981-2012, bln USD

Źródło: wikipedia/Bankier.pl
Według stanu na 23.09.2013 r. dług Stanów Zjednoczonych wynosił 16.738.493.983.660 dolarów. Oznacza to, że USA już przekroczyły limit i nie mogą się dalej zadłużać. Biały Dom stosuje jednak różne "nadzwyczajne środki", np. nie opłaca składek emerytalnych za pracowników sektora publicznego i dzięki różnym kruczkom prawnym nadal pożycza pieniądze.
Relacja długu publicznego Stanów Zjednoczonych do PKB (w proc.)

Źródło: Rezerwa Federalna z St. Louis.
Jednak według Departamentu Skarbu środki w kasie państwa skończą się w połowie października. Jeśli do tego czasu Kongres nie podniesie limitu, to Stanom Zjednoczonym grozi "zamknięcie rządu". Federalni urzędnicy zostaną odesłani na bezpłatne urlopy, część agend rządowych zostanie zamknięta, a niektóre programy po prostu przestaną działać. Nie oznacza to jednak całkowitej likwidacji amerykańskiego państwa. Pentagon zapewnia, że armia nadal będzie funkcjonować, choć wojskowi muszą liczyć się z opóźnieniami w wypłacie żołdu. Również mało prawdopodobna jest ogłoszenie niewypłacalności Stanów Zjednoczonych, gdyby Departamentowi Skarbu zabrakło gotówki na wykup zapadających obligacji. W razie czego Amerykanie na pewno znajda jakiś wykręt i Rezerwa Federalna dodrukuje tyle zielonkawych banknotów, ile będzie trzeba.
Gra w cykora
Dlatego też prezydent Obama sporo przesadza grożąc, że brak zgody na podniesienie limitu zadłużenia skutkowałby bankructwem USA, potężnym kryzysem finansowym i zapaścią gospodarczą. Z drugiej strony Republikanie mający większość w Izbie Reprezentantów też grają twardo i zgodę na podniesienie limitu zadłużenia uzależniają od likwidacji reformy ubezpieczeń zdrowotnych. W zeszły czwartek przegłosowali ustawę, która pozwala na funkcjonowanie rządu, ale w zamian za obcięcie funduszy na prezydencką reformę zdrowotną. Tzw. Obamacare jest oczkiem w głowie obecnego prezydenta, który zgodnie z przedwyborczymi obietnicami postanowił zafundować Amerykanom bardzo kosztowny i przymusowy system opieki zdrowotnej. Tak, aby żaden obywatel USA nie mógł pozostać bez ubezpieczenia zdrowotnego, którego obecnie nie posiada ok. 30% populacji.
Obama już zapowiedział, że taką ustawę zawetuje. Ale nawet nie będzie musiał tego robić, bo uczyni to za niego kontrolowany przez Demokratów Senat. W rezultacie amerykańscy politycy mogą nam zafundować powtórkę z sierpnia 2011 roku, gdy batalia o podwyższenie limitu zadłużenia zakończyła się utratą przez USA najwyższego z możliwych ratingu kredytowego w agencji Standard & Poors. Skutkiem sierpniowej kłótni na Kapitolu była też tegoroczna sekwestracja i automatyczne podwyżki podatków na przeszło 100 mld USD rocznie.
Chleba i igrzysk
Teraz sytuacja jest łudząco podobna, choć nikt nie wierzy, że Kongres nie podniesie limitu zadłużenia po raz kolejny. Na rynku finansowym nie widać też jakichkolwiek poważnych obaw przed bankructwem Stanów Zjednoczonych, które przy pomocy Fedu mogą wykreować dowolną ilość dolarów. Na 99% sytuacja rozstrzygnie się podobnie jak poprzednio, bo Republikanie nie odważą się na długotrwałe zamknięcie rządu. Nawet jeśli w wielu przypadkach wyszłoby to Amerykanom na dobre.
Trwa więc polityczny klincz, którego uczestnicy zdają się nie dostrzegać istoty problemu: galopującego w tempie nowego biliona dolarów rocznie długu publicznego. W ciągu dwóch lat Biały Dom chce po raz trzeci podnieść limit zadłużenia, bo przez niespełna 25 miesięcy zadłużył kraj na kolejne 2,4 biliona dolarów. Za kadencji prezydenta Obamy dług Stanów Zjednoczonych przyrastał w tempie 100 miliardów dolarów miesięcznie, osiągając rekordowe 16,7 biliona USD, czyli 53,5 tys. USD na mieszkańca.
Długi USA są nie do spłacenia
Istotą problemu nie jest fakt, że z dnia na dzień Biały Dom musiałby zacząć wydawać tylko tyle, ile uzbiera z podatków. To akurat jest pożądane rozwiązanie i na dłuższą metę wszystkim wyszłoby na dobre. Prawdziwym źródłem kłopotów Ameryki są nadmierne wydatki państwa, które od lat wydaje znacznie więcej niż ściąga z podatków. Deficyty budżetowe rokrocznie przekraczające 10% PKB i dług publiczny przekraczający 100% PKB stawiają USA w położeniu Grecji. Z tą różnicą, że Waszyngton może wydrukować dowolną ilość waluty, która nadal jest powszechnie przyjmowana jako zapłata za towary i usługi.
» Zostań doradcą inwestycyjnym - zobacz więcej na Reszka.edu.pl |
Konieczność nieustannego podnoszenia limitu zadłużenia pod groźbą "zamknięcia rządu" jest stwierdzeniem faktu, że Stany Zjednoczone już teraz są faktycznie niewypłacalnym dłużnikiem.Bez nowych pożyczek Ameryka nie jest w stanie spłacić starych długów. To klasyczny przypadek popadnięcia w spiralę zadłużenia - gdy długu nie można już oddać. Można go co najwyżej rolować, czyli spłacać zaciągając nowe pożyczki.
"Graliśmy uczciwie: ja oszukiwałem, ty oszukiwałeś, wygrał lepszy"
Od kilku lat wśród wierzycieli Ameryki i uczestników rynków finansowych trwa specyficzna rozgrywka. Wszyscy wiedzą, że USA są bankrutem, ale udają, że tego nie widzą. Zabawa się skończy, gdy maski opadną, a Waszyngton stanie przed dylematem: ogłosić formalną niewypłacalność czy zwrócić się do Fedu. Ale wówczas siła nabywcza dolara spadnie dramatycznie, co ekonomiści zwą "hiperinflacją".
Krzysztof Kolany
Główny analityk Bankier.pl