Chociaż wydaje się, że o nowych przepisach dotyczących produktów w szkolnych sklepikach powiedziano już wszystko, to nie koniec. – Nie jesteśmy górnikami mającymi związki zawodowe, to pojedyncze firmy, które zostały postawione pod murem i zmuszone do natychmiastowego dostosowania się do niemożliwych do spełnienia w 5 minut rygorów – protestują sklepikarze. Tematem zainteresowała się minister edukacji narodowej, która do 30 września czeka na uwagi od dyrektorów.
Temat sklepików szkolnych i zdrowego żywienia w placówkach oświaty wywołuje w ostatnim czasie wiele emocji za sprawą rozporządzenia ministra zdrowia określającego zasady żywienia dzieci i młodzieży oraz produkty, jakie mogą być w tym celu używane. Dotyczy ono zarówno produktów sprzedawanych w szkolnych sklepikach, jak i tych używanych w stołówkach. Wiele kucharek tam pracujących i ajentów szkolnych sklepików uznaje je za zbyt restrykcyjne. Wśród tych ostatnich wyłoniły się nawet grupy przedsiębiorców, którzy zbierają podpisy pod petycją o unieważnienie rozporządzenia. Czyżby chipsy i cola miały powrócić do szkół?
Słuszna idea, trudna realizacja
1 września 2015 r. weszło w życie rozporządzenie ministra zdrowia z 26 sierpnia 2015 r. w sprawie grup środków spożywczych przeznaczonych do sprzedaży dzieciom i młodzieży w jednostkach systemu oświaty oraz wymagań, jakie muszą spełniać środki spożywcze stosowane w ramach żywienia zbiorowego dzieci i młodzieży w tych jednostkach. Ideą, która przyświeca wprowadzeniu rozporządzenia jest walka z narastającym problemem otyłości wśród polskich dzieci. Na konferencji prasowej, która odbyła się 22 września br. w Instytucie Żywności i Żywienia, Mirosław Jarosz, dyrektor tej instytucji, wskazywał, że już ponad 22 procent dzieci i młodzieży w wieku 9-18 lat boryka w Polsce z nadmierną masą ciała (nadwagą lub otyłością).
Walka z niezdrowym jedzeniem, jaką podjęło ministerstwo zdrowia, okazała się jednak niełatwa, a dla wielu - szczególnie ajentów szkolnych sklepików czy piekarzy, którzy ostatnio też zajmowali głos w sprawie – także niesprawiedliwa i dotkliwa ekonomicznie.
Co można sprzedawać w sklepiku w roku szkolnym 2015/2016
Rozporządzenie wydane przez ministra zdrowia wskazuje listę produktów, które mogą być sprzedawane w szkolnych sklepikach i używane w szkolnej stołówce. Jest ona dość szczegółowa i określa na przykład zawartość tłuszczu w używanej do kanapek wędlinie. Znajdują się tu między innymi: pieczywo pełnoziarniste, razowe lub bezglutenowe, produkty mleczne o minimalnej zawartości tłuszczu i cukru, zbożowe produkty śniadaniowe bez cukru i soli, warzywa, owoce, soki owocowe bez cukru i substancji słodzących.
Wybrane grupy produktów przeznaczonych do sprzedaży dzieciom i młodzieży w jednostkach systemu oświaty*
- Kanapki/sałatki z przetworami mięsnymi zawierającymi co najmniej 70% mięsa i nie więcej niż 10 g tłuszczu na 100 g produktu gotowego do spożycia
- Kanapki/sałatki z jajami lub serem, z wyłączeniem topionego
- Kanapki bez użycia soli oraz sosów, w tym majonezu, z wyłączeniem keczupu, w przypadku którego użyto nie mniej niż 120 g pomidorów na 100 g produktu gotowego do spożycia
- Mleko bez dodatku cukru i substancji słodzących
- Produkty mleczne zawierające nie więcej niż 10 g cukru na 100 g/ml produktu gotowego do spożycia, bez dodatku substancji słodzących i zawierające nie więcej niż 10 g tłuszczu w 100 g/ml produktu gotowego do spożycia
- Soki owocowe, warzywne, owocowo-warzywne w opakowaniach nieprzekraczających 330 ml, bez dodatku cukrów i substancji słodzących, o niskiej zawartości sodu/soli
- Herbata, kawa i napary owocowe – dozwolone jest słodzenie naturalnym miodem pszczelim
*Źródło: Rozporządzenie Ministra Zdrowia z dnia 26 sierpnia 2015 roku w sprawie grup środków przeznaczonych do sprzedaży dzieciom i młodzieży w jednostkach systemu oświaty oraz wymagań, jakie muszą spełnić środki spożywcze stosowane w ramach zbiorowego żywienia dzieci i młodzieży w tych jednostkach.
Sformułowanie zakresu sprzedawanych produktów przedstawione w tzw. rozporządzeniu sklepikowym powoduje, że ajenci sklepików nie tylko nie mogą sprzedawać już chipsów, coli i hot-dogów, ale też np. drożdżówek, pączków czy białych kajzerek. W sprawie tych ostatnich słychać też niezadowolone głosy piekarzy, którzy dotąd zaopatrywali szkolne sklepiki. Niedostosowanie się do przepisów grozi karą nakładaną przez sanepid w wysokości od 1000 do 5000 złotych.
- Wprowadzone zmiany mogą wydawać się restrykcyjne, jeżeli jednak zastanowić się nad tym głębiej, wcale nie musi tak być. Obecnie w Polsce mamy coraz więcej dzieci otyłych, coraz częściej słyszymy też o cukrzycy wśród nastolatków. Ograniczenie cukru pozwoli nam w dużym stopniu ograniczyć rozwój tych chorób. Polskie dzieci piją też zbyt mało wody, która jest niezbędnym składnikiem diety. Właśnie w szkołach i przedszkolach powinny mieć do niej dostęp. W sklepikach szkolnych sprzedawane były natomiast głównie napoje słodzone - wyjaśnia dietetyk Elżbieta Bujak, Mój Dietetyk Kielce. - Jeżeli chodzi o sól, nie została ona wyeliminowana, lecz ograniczona. Spożywany w odpowiednich ilościach sód jest niezbędny do prawidłowego rozwoju dzieci, jednak jego nadmierne ilości, głównie pod postacią soli kuchennej, przyczyniają się do rozwoju wielu groźnych chorób układu krążenia czy układu kostnego - dodaje.
- Istotna jest zmiana świadomości rodziców i szerzenie wiedzy na temat zdrowego odżywiania. Każde zmiany na początku wydają się trudne, nieodpowiednie. Tak samo jest z tą ustawą. Nie zmienimy nawyków żywieniowych w jeden dzień. Jednak dla uzyskania pozytywnego efektu muszą być zaangażowane nie tylko dzieci, ale przede wszystkim dorośli - dodaje.
Rozporządzenie kłopotliwe dla szkolnych sklepikarzy
Sklepikarze zgłaszają jednak trudności w dostosowaniu się do rozporządzenia ministra zdrowia. Przyczyną jest mała liczba gotowych produktów, które spełniałyby wskazane wymagania, w hurtowniach. Większość popularnych jogurtów, napojów czy nawet zbożowych przekąsek ma w składzie zbyt dużą ilość cukru czy soli. – Problemem, z jakim się borykamy, jest brak produktów „na półki” zgodnych z wymogami rozporządzenia. Projekt rozporządzenia pojawił się pod koniec czerwca b.r, konsultacje społeczne przewidziano do 20 lipca, rozporządzenie w obecnej formie podpisano 26 sierpnia, a gotowe rozwiązania zaczęły obowiązywać od 1 września. Żaden poważny producent nie przestawi linii produkcyjnych i nie wykona kosztownych oraz czasochłonnych badań w kilka dni, a tym bardziej nie zrobi tego na podstawie projektu. Niestety Ministerstwo Zdrowia nie zadbało o to, by sprawdzić, ile produktów istniejących na rynku spełnia wymogi – wyjaśnia Agnieszka Aleksiejew, właściciela szkolnego sklepiku koordynująca zbieranie podpisów pod petycją o zniesienie obowiązywania rozporządzenia.
Ci, którzy chcą się dostosować do wymogów ministerstwa, muszą wykazywać się kreatywnością i sami przygotowywać świeże przekąski ze zdrowych składników. Do tego jednak większość nie jest przygotowana, a ci, którym się to udaje, często muszą podnosić ceny. – Ministerstwo Zdrowia założyło przygotowywanie większości produktów na miejscu, nie biorąc pod uwagę, iż większość sklepików szkolnych nie posiada możliwości technicznych do prowadzenia tego typu działalności. Sklepiki szkolne to najczęściej kilku- kilkunastometrowe pomieszczenia, niejednokrotnie nie spełniające wymagań Sanepidu choćby do zwykłego przygotowywania kanapek – mówi Agnieszka Aleksiejew.
Wskazuje również na wyższe koszty prowadzenia biznesu opartego tylko na zdrowej żywności. W jej opinii (są to dane szacunkowe pochodzące od przedstawicieli handlowych i rozmów z ajentami) ponad 50% sklepików szkolnych nie zostało otwartych z początkiem września, a tym, którzy postanowili prowadzić dalej działalność, obroty spadły o 30-70%. – Nikt nie wziął też pod uwagę towaru, który pozostał nam „na stanie”. Nie wolno nam go sprzedawać od 1 września, a w wakacje większość ajentów miała zawieszoną działalność. Jak mamy uzasadnić księgowo wyrzucenie tego towaru? – pyta właścicielka szkolnego sklepiku.
Sklepikarze przeciw rozporządzeniu
Grupa osób prowadząca szkolno-sklepikowy biznes zorganizowała się na Facebooku. Na profilu „Sklepiki szkolne” wymieniają się informacjami o tym, jak ograniczyć koszty zakupów, gdzie szukać produktów spożywczych spełniających normy. Znajdą się tu nawet przepisy na zdrowe kanapki i przekąski zgodne z postanowieniami rozporządzenia.


Jak twierdzą, nie są przeciwnikami zdrowego żywienia dzieci. Pod petycją „Ratujmy dzieci i młodzież przed śmieciową żywnością” zbierają podpisy:
- przeciw obowiązywaniu rozporządzeniu ministra zdrowia w obecnym kształcie,
- wprowadzeniu okresu przejściowego,
- konsultacji nowych wymagań.
Domagają się też regulacji, które będą nałożone na wszystkie placówki, w których odbywa się działalność edukacyjna, kulturalna i sportowa dzieci i młodzieży oraz zmian prawa ograniczających sprzedaż śmieciowej żywności w sklepach ogólnodostępnych i wprowadzenia całkowitego zakazu reklam produktów żywnościowych niezalecanych dla dzieci i młodzieży.
– Przydałaby się szeroko zakrojona edukacja żywieniowa skierowana zarówno do osób bezpośrednio związanych z żywieniem w jednostkach oświatowych, jak i do samych rodziców. Jeśli oni nie pomogą w zmianie nawyków żywieniowych naszych dzieci, to nasze starania nie mają sensu – wyjaśnia koordynatorka grupy „Szkolne sklepiki”. – Szacuje się, że sklepików szkolnych jest od kilku do nawet kilkudziesięciu tysięcy. Nie jesteśmy górnikami mającymi związki zawodowe, to pojedyncze firmy, które zostały postawione pod murem i zmuszone do natychmiastowego dostosowania się do niemożliwych do spełnienia w 5 minut rygorów. W efekcie - my splajtujemy bądź się przebranżowimy, a dzieci będą kupować śmieciowe produkty w sklepach i marketach. Sklepiki mogą być ambasadami zdrowego żywienia w szkołach, tylko muszą dostać taką szansę – puentuje.