Od początku roku sytuacja od strony fundamentalnej wygląda podobnie. Zapasy surowca biją swoje wieloletnie rekordy, zaś podaż ze strony państw OPEC jest właściwie stała. Według szacunków ekspertów członkowie naftowego kartelu zrealizowali 84% z zadeklarowanych od września ograniczeń w wydobyciu. Więc w sumie zamiast deklarowanej redukcji o 4,2 mld baryłek dziennie, kartel dostarcza o 3,5 mln bbl/d mniej niż jesienią.
Niemniej jednak od grudnia ceny ropy systematycznie rosną. W przypadku amerykańskiego surowca gatunku Light Crude wzrost wyniósł już 64%, zaś ropa Brent zdrożała o 47%. Handlujący ropą żyją nadziejami, że rozpoczęta w ubiegłym roku globalna recesja już w pierwszej połowie roku zacznie wygasać. Dzisiaj potwierdzeniem tej tezy były publikacje indeksów PMI dla sektora wytwórczego, które w kwietniu wzrosły w USA, Eurolandzie, a także w Chinach. W tym ostatnim przypadku odnotowano pierwszą od dziewięciu miesięcy poprawę koniunktury.
„Zaczęliśmy dostrzegać pierwsze symptomy ożywienia w Stanach Zjednoczonych (...) Dopóki inwestorzy mają nadzieję, że wzrost gospodarczy nie jest zbyt odległy, to ceny powinny mieć dość dobre wsparcie” – uważa Olivier Jakob z firmy Petromatrix cytowany przez agencję Reuters.
Rezultatem dobrych nastrojów inwestycyjnych są relatywnie wysokie ceny ropy, które w poniedziałek utrzymywały się w pobliżu swoich tegorocznych maksimów. O godzinie 12:30 za baryłkę ropy Brent trzeba było zapłacić 52,90$, czyli o 1% więcej niż w piątek i 2,8% poniżej kwietniowego szczytu. Amerykański surowiec gatunku Light Crude kosztował 53,07$ i był o 0,5% droższy niż przed weekendem.
K.K.























































