Mimo obowiązkowych ubezpieczeń upraw rząd będzie musiał wziąć na siebie cały ciężar walki ze skutkami suszy. Rolnicy nie kupują polis, bo są za drogie.



— To wyjątkowy rok. Ostatni raz deszcz padał u mnie pod koniec czerwca — mówi Marian Sikora, przewodniczący Federacji Branżowych Związków Producentów Rolnych, który ma gospodarstwo w województwie łódzkim. To jeden z czterech regionów centralnej Polski, które najbardziej cierpią z powodu suszy. Ze skutkami katastrofy rolnicy będą musieli sobie poradzić sami i liczyć na pomoc rządu. Wszystko przez źle funkcjonujący system obowiązkowych ubezpieczeń upraw, do których co roku budżet państwa dokłada nawet 200 mln zł. Mimo że działa od dziesięciu lat i jest obligatoryjny, to znikomy odsetek rolników decyduje się na zakup polis.
— Ubezpieczenie od ryzyka suszy kupuje około pół promila rolników, którzy są naszymi klientami — mówi Marek Jędrasiewicz, dyrektor biura likwidacji szkód i świadczeń w PZU — jednym z trzech towarzystw na rynku, które w ofercie ma ubezpieczenia upraw.
Do tej pory do PZU zgłosiło się kilkudziesięciu rolników. Połowę z nich zakład musiał odprawić z kwitkiem. Występowali o odszkodowania z tytułu suszy, mimo że ubezpieczyli pola tylko od ryzyka gradu, przymrozków czy złego przezimowania. Reszta będzie mogła liczyć na odszkodowania. Mają szczęście, bo rolnicy, którzy zdecydowali ubezpieczyć uprawy w Concordii, nie mogli kupić ochrony przed skutkami suszy. Zakład nie sprzedaje takich polis.
ReklamaCzytaj więcej w dzisiejszym "Pulsie Biznesu"