Koszmar pracowników korporacji ziścił się w Stanach Zjednoczonych. Open space w banku Wells Fargo nie wystarczył, by zauważyć śmierć jednej z pracownic. Przez cztery dni nikt nie zorientował się, że coś jest nie w porządku - w końcu siedziała cichutko przy biurku. Dopiero zapach spowodował zainteresowanie innych.


Denise Prudhomme wróciła w piątek po przerwie na lunch, zeskanowała swoją przepustkę, usiadła na swoim miejscu w Wells Fargo w Arizonie i zmarła. Przez weekend nikt nie zainteresował się tym, że się nie rusza. Jako marne wytłumaczenie można przyjąć fakt, że w weekend w biurach było mniej pracowników. To jednak nie zmienia faktu, że przez cały poniedziałek i znaczną część wtorku wciąż tam była. Dopiero po godz. 16 wezwano odpowiednie służby, gdy już wymówka, że zapach zapewne pochodzi z kanalizacji, przestała wystarczać.
Jak na razie policja w Temple i lekarz sądowy hrabstwa Maricopa nie ujawniają przyczyn śmierci, choć podkreślają, że nie wykryli żadnych znamion przestępstwa - podaje USA Today News.
Wells Fargo wyraża żal i bije się w pierś, zaznaczając, że biurko zmarłej było położone z daleka od głównych "ciągów komunikacyjnych" w firmie, a część z nich nadal pracuje zdalnie, przez co znacznie zmalała liczba osób, które mogły podnieść alarm. Bank obiecał, że wprowadzi monitoring nie tylko wejść pracowników, ale i wyjść, by upewnić się, że podobna sytuacja znalezienia martwego pracownika dopiero po kilku dniach się nie powtórzyła.
opr. aw