Największe spadki na rynku złota dopiero przed nami. Chyba takie wnioski można wysnuć po przeczytaniu wywiadu z Peterem Schiffem, jaki ukazał się w Bankier.pl 10 lipca.
Znany ekonomista radzi:
- Nie czekałbym na te 700 dolarów, tylko kupował dużo wcześniej, w trakcie spadku cen - mówi Peter Schiff. - Dla mnie nie ma znaczenia, jak gwałtownie będzie tanieć złoto - ważne, ile docelowo będzie kosztować. Nawet jeżeli ceny spadną do 1000 dolarów czy nawet niżej, to nie mogą na tych poziomach pozostać przez dłuższy czas. To może być tylko krótkoterminowy ruch, który wymiecie inwestorów stosujących lewar, co z drugiej strony stanowi okazję do zakupów.
Wygląda na to, że Schiff miał do tej pory mnóstwo okazji do zakupów, bo ceny spadają nieprzerwanie od 3 kwartałów. To co proponuje szef Euro Pacific Capital to nic innego jak uśrednianie cen w dół - najgorsza możliwa rada dla inwestora. Groźniejsza tym bardziej, że wypływa z ust osoby uważanej w niektórych kręgach za guru.
Królik laboratoryjny
Jeżeli założyć, że fundusz Schiffa "zapakowany" jest w złoto, może on posłużyć za doświadczalny przykład inwestora zbyt emocjonalnie zaangażowanego w swoją inwestycję. Istnieje model psychologiczny, który w uproszczeniu pokazuje, jak zmieniają się emocje statystycznego inwestora wraz ze zmianą cyklu giełdowego.

Wyparcie
Postawa, jaką prezentuje Schiff, to klasyczne wyparcie. Złoto tanieje, ale jego zdaniem prędzej czy później podrożeje do 5000 dol. Inflacja uparcie pozostaje niska - jest fałszowana przez rząd, argumentuje ekonomista. Ludzie nie kupują złota - zmusi ich krach systemu bankowego, który jednak złośliwie nie chce nadejść. Fakty są przeciwko nam? Tym gorzej dla faktów.
Drugi obrazek w nieco bardziej humorystycznej wersji również prezentuje to, co na rynku złota radzi inwestorom Schiff: dokupię i uśrednię cenę.

Reszta wykresu dla szefa Euro Pacific Capital nie jest już tak trafna, bo przyznać trzeba, że Schiff od wielu lat zaleca zakup złota niezależnie od etapu cyklu koniunktury. Przynajmniej jest konsekwentny. Ale szczerze mówiąc, zarządzając funduszem wartym 295 mln dol., którego wszyscy klienci czekają na finansowy Armagedon, nie ma dużego wyboru.
Jarosław Ryba