

Realna sprzedaż jest mniejsza przez szybki wzrost cen. Czy może się to przełożyć na całe PKB?
Wartość wydatków konsumentów w sklepach i restauracjach wróciła już do trendu sprzed pandemii, po kryzysie nie ma śladu. Realne zakupy są jednak jeszcze daleko od trendu. To wskazuje, że inflacja przytemperowała trochę popyt konsumpcyjny – szczególnie w ostatnich trzech-czterech miesiącach, gdy była naprawdę wysoka.
W sierpniu sprzedaż detaliczna w firmach zatrudniających co najmniej 10 osób wzrosła nominalnie o 10,7 proc. rok do roku, a realnie o 5,4 proc. Na wykresie pokazuję zarówno wartość, jak i wolumen wydatków w sklepach i restauracjach (punkty gastronomiczne zaliczają się do sprzedaży detalicznej) na tle przedkryzysowego trendu. Widać, że wartość już wróciła tam, gdzie byłaby prawdopodobnie bez pandemii, a wolumen jest jeszcze ok. 3,5 proc. poniżej starego trendu.


Największa różnica między wartością a wolumenem sprzedaży wystąpiła w przypadku paliw, które cechują się najwyższą inflacją. Nominalne wydatki na paliwa wzrosły w ciągu roku aż o 19,1 proc., ale realnie spadły o 2,3 proc. Efektywnie klienci musieli zatem przejechać mniej kilometrów (chyba że korzystają z bardziej wydajnych samochodów, ale wątpię w tak istotną zmianę w ciągu roku).
Wnikając dalej w trendy branżowe widać, że bardzo mocno wzrósł w sierpniu popyt na ubrania, co można zapewne wiązać z wymianą odzieży przed rozpoczęciem nowego sezonu i po długim okresie wstrzymywania się z wydatkami. Natomiast spowolnił popyt na meble i sprzęt RTV. Najwidoczniej konsumenci uznali, że są już wystarczająco uzbrojeni w smartfony i komputery, a teraz przydałoby się zadbać o dobry wygląd w realnym świecie.
Wracając do inflacji i jej wpływu na popyt, trzeba zadać pytanie, czy ten negatywny wpływ może być odczuwalny w skali całej gospodarki? Czy spowolni nasze PKB? Pisałem o tym niedawno w kontekście podwyżek cen prądu – jesteśmy w okresie tzw. wstrząsów podażowych, które podnoszą inflację i jednocześnie obniżają realne dochody i wydatki ludności. W nadchodzącym roku inflacja będzie niewątpliwie czynnikiem negatywnie oddziałującym na realny popyt konsumpcyjny.
Jednocześnie jednak warto zwrócić uwagę na inny efekt inflacji – poprawia znacząco wyniki finansowe firm (widać to po marżach, które są najwyższe od co najmniej dekady) i przez to może pozytywnie wpływać na inwestycje. Widać to już zresztą w aktywności inwestycyjnej średnich i dużych firm, która wróciła do poziomów przedkryzysowych. Całość inwestycji w gospodarce nie rośnie jeszcze szybko, ponieważ za mało inwestuje sektor publiczny, który czeka na pieniądze z Unii Europejskiej mające zasilić Krajowy Plan Odbudowy. W obszarze, w którym możemy doszukiwać się wpływu inflacji i poprawiających się wyników firm na inwestycje, ten wpływ jest już jednak widoczny.
Wysokiej inflacji nie traktowałbym zatem w tym momencie jako czynnika, który może bardzo istotnie obciążyć wyniki polskiej gospodarki w nadchodzącym roku. Chyba że – i tutaj trzeba poczynić zastrzeżenie – dojdzie do spektakularnego kryzysu energetycznego, który wstrzyma część europejskiego przemysłu. Realne ograniczenia podażowe są teraz istotniejsze niż wstrząsy w sferze cen.