Słabo zakorzeniona w powszechnej świadomości. W cieniu innych dziedzin sztuki leczenia. Częstokroć niedoceniana; również w świecie medycznym. Tymczasem trudno sobie wyobrazić, by system ratownictwa medycznego (SRM) mógł się opierać wyłącznie na medycynie ratunkowej (MR). Medycyna katastrof (MK), nauka stosunkowo młoda, bo w swej dzisiejszej postaci obecna od dwudziestu kilku lat, jest pełnowartościowym i niezastąpionym elementem każdego profesjonalnie zbudowanego systemu ratownictwa medycznego.
- Medycyna katastrof koncentruje się na zdarzeniach, których następstw nie sposób rozwiązać rutynowymi środkami - definiuje ppłk dr n. med. Arkadiusz Trzos z Zakładu Medycyny Katastrof i Pomocy Doraźnej Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Co zasadniczo różni MK od MR? W tej pierwszej tzw. działania medyczne to ok. 20% - uważa prof. Wojciech Gaszyński, kierownik Katedry Anestezjologii i Intensywnej Terapii Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. Choć nie brakuje opinii, że wielkość takiego udziału trudno jest zdefiniować. Resztę natomiast stanowią działania logistyczno-organizacyjne. W medycynie ratunkowej proporcje są odwrotne.
- W medycynie katastrof ogromne znaczenie ma zarządzanie elementami systemu - podkreśla dr Arkadiusz Trzos.
MK wywodzi się z medycyny wojskowej, w której działania medyczne są równie ważne, jak działania logistyczno-organizacyjne. Z tym że w Polsce taka medycyna przede wszystkim koncentrowała się na zagadnieniach będących następstwami działań militarnych.
Jednak już w 1986 r. powstało Polskie Towarzystwo Medycyny Stanów Nagłych i Katastrof. Potem MK zaczęła wychodzić z munduru (choć związków z wojskiem nigdy nie straciła i zapewne nie utraci). W 1992 r. wprowadzono ją - w charakterze przedmiotu nauczania - do uczelni medycznych. W 2000 r. doszło do zintegrowania programów nauczania MK i MR. Dziś przedmiot "medycyna katastrof" zgłębiają studenci III i IV roku uczelni medycznych; w sumie ok. 70 godzin zajęć zakończonych nie zaliczeniem, lecz egzaminem.
Nieszczęścia się zdarzają
U nas laikowi słowo "katastrofa" po słowie "medycyna" kojarzy się wyłącznie ze zdarzeniami, które w Polsce nigdy nie zaistnieją (np. trzęsienie ziemi 7-stopniowe w skali Richtera) lub nie powinny zaistnieć (pożar we względnie nowoczesnym szpitalu). Tymczasem jeśli za katastrofę zwykło się uważać "nagłe i nieoczekiwane wydarzenie niosące ze sobą negatywne skutki: straty materialne oraz straty w ludziach", to niekoniecznie każda ma być równoznaczna z wielomilionowymi stratami lub ogłoszeniem żałoby narodowej.
Dr Trzos podaje przykłady potencjalnych zdarzeń, które wskutek zaistniałych okoliczności mogą przeistoczyć się w katastrofę. I wcale do tego nie trzeba bomby odpalonej przez terrorystów czy powodzi tysiąclecia. Naszymi drogami codziennie przewozi się tysiące trujących środków przemysłowych. Wypadek cysterny wiozącej chlor może pozostać tylko wypadkiem, jeśli nie dojdzie do skażenia terenu. Podobne potencjalne zagrożenie stanowią choćby instalacje chłodnicze sztucznych lodowisk.
- Każde duże zgromadzenie jest już problemem, który musimy rozwiązać poprzez przygotowanie zabezpieczenia medycznego. Zawsze może dojść do nieprzewidzianego przebiegu z dodatkowymi ofiarami, na przykład wskutek zamieszek, zamachu, zawalenia się trybun itp. W medycynie katastrof nie zajmujemy się tym, jak ich uniknąć - bo od tego są inni specjaliści - ale tym, jak być przygotowanym na skutki, które wynikają z zaistniałego już zagrożenia - tłumaczy nasz rozmówca.
- I tu właśnie widać rolę szeroko i w szczegółach pojmowanego zarządzania. Musimy się starać przewidywać to, co pozornie raczej nie powinno zaistnieć. Nie mamy elektrowni jądrowych, a musimy być przygotowani na wypadek awarii. Z prostej przyczyny: te elektrownie są przy naszych granicach i jest duże prawdopodobieństwo, że jeśli dojdzie do awarii i skażenia, to je w Polsce odczujemy...
Z uwagi na to, że MK fragmentem swego oddziaływania obejmuje strefy związane z wojskiem, obronnością kraju i bezpieczeństwem narodowym, wiele procedur i działań jest poufnych. Wiadomo przecież, że organizacja masowych imprez o podwyższonym ryzyku (jak to określa policja) wiąże się z odpowiednim zabezpieczeniem przygotowania medycznego.
- Czym innym są uroczystości pogrzebowe prezydenta R P, a czym innym derby piłkarskie Krakowa. Przygotowując plan działania, pod uwagę bierze się wiele czynników: miejsce, termin, wiek uczestników, charakter i czas trwania imprezy, warunki atmosferyczne - przypomina dr Arkadiusz Trzos.
Bójmy się o formę piłkarzy
Do Euro 2012 przygotowują się nie tylko piłkarze i drogowcy, ale również system ochrony zdrowia. - Mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że ratownictwo medyczne mamy na najwyższym, światowym poziomie. Zazdroszczą nam go choćby Niemcy. Mamy, dzięki unijnym funduszom, doskonale wyposażone, nowoczesne i nowe karetki. Zintegrowany system ratownictwa medycznego jest przygotowany na obsługę takiego wydarzenia i na realizację w tej mierze wytycznych FIFA - uważa dr Trzos.
Euro 2012 w najgorszym przypadku może skończyć się katastrofą, ale jedynie dla polskiej reprezentacji. Wszelako jednak przy konstruowaniu stadionów bierze się pod uwagę komputerowe symulacje zdarzeń, które - odpukać w niemalowane - oby się nie zdarzyły . Z drugiej strony jednak zintegrowany system ratownictwa medycznego (ZSRM), jak wojsko, najlepiej weryfikuje swoją przydatność i przygotowanie w warunkach ekstremalnych. Nie tylko w wirtualnych sytuacjach, ale i realnych.
W opinii prof. Juliusza Jakubaszki, krajowego konsultanta w dziedzinie medycyny ratunkowej, takim sprawdzianem - a jeszcze potwierdzeniem na potrzebę istnienia i doskonalenia ZSRM - była katastrofa w chorzowskiej hali MTK 28 stycznia 2006 r. W wielkim skrócie: system - w tym zarządzanie nim i koordynacja działań - sprawdził się. Dodajmy, że nie było to łatwym zadaniem w sytuacji, gdy w akcji ratowniczej w sumie uczestniczyło ok. 1,3 tys. osób.
Na szczęście w nieszczęściu do tragedii doszło w aglomeracji, dzięki czemu względnie łatwo można było na miejscu zdarzenia zgrupować adekwatne do zagrożenia siły i środki. Mecze Euro 2012 rozgrywane będą w dużych miastach.
Plan postępowania
Zarządzanie w MK to nie tylko sprawne kierowanie akcją ratunkową. To także prognozowanie potencjalnych skutków zdarzenia.
- Gromadzi się, na przykład, dane o wypadkach autokarów. Uwzględniając powtarzalne warunki, w jakich do nich doszło, wypracowuje się model skutków potencjalnej katastrofy drogowej - podkreśla dr Trzos. - Można więc w przybliżeniu wiedzieć, że gdy doszło do takiego zdarzenia, to są takie a takie ofiary śmiertelne, tylu a tylu jest rannych itp. Dzięki temu ośrodek koordynujący akcją ratunkową już po otrzymaniu sygnału może na miejsce katastrofy skierować odpowiednie siły i środki, które - w zależności od rzeczywistych okoliczności - mogą być wzmocnione.
Takie działania są elementem rozpisanego w szczegółach tzw. planu postępowania. Nie uciekniemy w tym materiale od reminiscencji po smoleńskiej tragedii. Co byłoby, gdyby do takiej katastrofy doszło na Okęciu?
Na portalu www.strażak.pl (Ratowniczym Banku Wiedzy) dokładnie procedurę opisuje Michał Borkowski, dyrektor Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Warszawie:
"W przypadku zaistnienia katastrofy lotniczej lub jej prawdopodobieństwa kontrola lotniska powiadamia Dyżurnego Portu Lotniczego oraz Lotniskową Straż Pożarną. Dyżurny zawiadamia drogą bezpośrednich linii:
* ambulatorium portowe, skąd natychmiast wyjeżdża karetka reanimacyjna,
* jednostkę wojskową stacjonującą na terenie lotniska,
* policję portową,
* inne służby lotniskowe,
* w razie konieczności również stanowisko alarmowo-dyspozycyjne Państwowej Straży Pożarnej".
W 60 sekund na miejscu
Zostaje ogłoszony alarm w WSPR. Na miejsce zdarzenia wysłane są załogi stacjonujące najbliżej katastrof y. To około 10-15 załóg; w tym cztery zespoły "R". Od zgłoszenia do wyjazdu nie może minąć więcej niż 60 sekund. Jednocześnie drugi dyspozytor powiadamia: szpitale, stację krwiodawstwa, lekarza dyżurnego województwa i kraju, centrum operacyjne wojewody mazowieckiego i prezydenta stolicy. Uruchamia również stanowiska kierowania odpowiedniego wydziału ruchu drogowego dla zorganizowania bezkolizyjnego przejazdu karetek z miasta do lotniska i z powrotem. Co byłoby, gdyby do takiej katastrofy doszło na Okęciu?
Na wortalu www.strażak.pl (Ratowniczym Banku Wiedzy) dokładnie procedurę opisuje Michał Borkowski, dyrektor Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Warszawie:
"W przypadku zaistnienia katastrofy lotniczej lub jej prawdopodobieństwa kontrola lotniska powiadamia Dyżurnego Portu Lotniczego oraz Lotniskową Straż Pożarną. Dyżurny zawiadamia drogą bezpośrednich linii:
* ambulatorium portowe, skąd natychmiast wyjeżdża karetka reanimacyjna,
* jednostkę wojskową stacjonującą na terenie lotniska,
* policję portową,
* inne służby lotniskowe,
* w razie konieczności również stanowisko alarmowo-dyspozycyjne Państwowej Straży Pożarnej".
To tylko początkowa cząstka procedury na wypadek zaistnienia katastrofy lotniczej. Z symulacji statystycznych wynika, że jeśli Tu-154 rozbiłby się przy tzw. przyziemianiu - czyli w niedalekiej odległości od pasa - i miał na pokładzie 190 osób, to należy liczyć, że na miejscu zginęłoby 48 pasażerów, a ciężko rannych (z małymi szansami na uratowanie) byłoby 28. Z im wyższej wysokości by maszyna spadła, tym więcej byłoby ofiar śmiertelnych.
Z tego krótkiego - jak na poruszaną materię - tekstu wynika, że medycyna katastrof nie jest sztuką dla sztuki i wcale nie ma, jak sądzą nawet niektórzy lekarze, marginalnego znaczenia. O tym, że tak nie jest, przekonujemy się, niestety, w sytuacjach naprawdę kryzysowych.
* Andrzej Bęben