Epidemia koronawirusa napędza wzrost cen bezpiecznych aktywów. Frank jest już najsilniejszy wobec euro od ponad 4 lat, ale względem dolara utrzymuje relatywną stabilność. Czy SNB zdecyduje się na stanowczą interwencję w celu osłabienia waluty, narażając się przy tym Donaldowi Trumpowi? Pomoc przydałaby się szwajcarskim eksporterom i polskim frankowcom.


W poniedziałek po 15:00 frank kosztował ponad 4,06 zł - najwięcej od 3 lat. Kurs CHF/PLN przebił szczyty z sierpnia i końcówki września. Od kwietniowego dołka podrożał o przeszło 30 groszy.
Wysoka cena franka wyrażona w złotych jest przede wszystkim efektem znaczącego umocnienia helweckiej waluty wobec euro. Kurs EUR/CHF testował wczoraj poziom 1,06 ostatnio widziany na rynku jeszcze w 2015 r. i uznawany za "linię na piasku", której przekroczenie powoduje reakcję banku centralnego.
Na słabość euro nałożyła się stosunkowo niewielka i niezbyt znacząca deprecjacja złotego względem europejskiej waluty. Co prawda kurs EUR/PLN od niemal dwóch lat jest niezwykle stabilny - porusza się w przedziale 4,20-4,40, ale w połowie stycznia był przy "południowej" granicy pasma wahań, natomiast teraz dotarł już do jego środka wynoszącego 4,30 zł za euro.
O ile wysoka cena franka w polskich złotych może niepokoić grono niemal 800 tys. polskich frankowców, którzy mają do spłaty równowartość przeszło 100 mld zł kredytów mieszkaniowych opartych na szwajcarskiej walucie, to doskwiera również wielu Szwajcarom. Tamtejsza gospodarka jest bowiem mocno zależna od eksportu dóbr i usług - jego udział w PKB to ok. 2/3 - a im silniejsza waluta, tym krajowy biznes jest mniej konkurencyjny cenowo (ceteris paribus) na rynku wewnętrznym i zagranicznych. Ponadto, droższy frank obniża inflację, co jest nie w smak bankowi centralnemu.
Dlatego SNB stara się powstrzymywać spadek kursu EUR/CHF. Obok bardzo częstych słownych interwencji - podkreślających choćby, że frank jest przewartościowany - wiele wskazuje na to, że Szwajcarzy interweniują również na rynku walutowym, skupując euro za franki. Jedną z miar sugerujących interwencje jest wielkość depozytów frankowych składanych w Szwajcarskim Banku Narodowym przez banki czy władze. Ta wzrosła w miesiącu poprzedzającym ostatni piątek o ponad 5 miliardów franków. To zapewne jednak zbyt mała kwota, by w obliczu wzrostu niepokoju na globalnych rynkach na dłużej zatrzymać falę inwestorów na "tamie" postawionej na poziomie 1,06 franka za euro.
Bezpośrednia interwencja na rynku wydaje się w przypadku Szwajcarów jedynym skutecznym sposobem na osłabienie waluty. W obliczu wzrostu niepewności i ryzyka inwestorzy masowo ruszają do "bezpiecznych przystani" - jedną z nich jest właśnie frank szwajcarski. Teraz rynkami trzęsą obawy przed potencjalnymi konsekwencjami rozprzestrzeniania się po świecie koronawirusa.
Niestety dla SNB innym bezpiecznym aktywem jest zdaniem inwestorów amerykański dolar. W efekcie kurs USD/CHF od lat utrzymuje się na relatywnie stabilnym poziomie.
Tymczasem amerykańska administracja pod przywództwem Donalda Trumpa z uwagą obserwuje poczynania głównych eksporterów do USA na polu polityki walutowej. Szwajcarzy trafili w styczniu na "listę obserwowanych" Departamentu Skarbu - krajów, które spełniają 2 z 3 kryteriów manipulowania walutą zdaniem Amerykanów. W przypadku Helwetów były to: przekraczająca 20 mld dol. nadwyżka w handlu towarami z USA oraz nadwyżka na rachunku bieżącym w wysokości przeszło 10 proc.
Trzecim kryterium są właśnie interwencje na rynku walutowym. Sięgając po to narzędzie, Szwajcarzy narażają się na gniew prezydenta Trumpa i otrzymanie łatki "manipulatora walutowego". Być może Waszyngton weźmie jednak pod uwagę nadzwyczajne okoliczności, które zmuszają SNB do podjęcia prób osłabienia waluty.
Helweci nie mają bowiem już zbyt dużego pola manewru - stopy procentowe są najniższe na świecie (-0,75 proc.), a kolejnych obniżek (możliwe że nieskutecznych) mogłyby nie wytrzymać tamtejsze banki, a dotychczasowe interwencje słowne okazują się niewystarczająco skuteczne. Dlatego Amerykanie radzą Szwajcarom rozluźnienie nie polityki pieniężnej, a fiskalnej, zwracając uwagę, że mają możliwość bardzo taniego pożyczania pieniędzy od inwestorów, a ponadto stan finansów publicznych jest bardzo dobry - dług jest w okolicy 40 proc. PKB, budżet natomiast ma nadwyżkę. W obwodzie zawsze pozostaje też program skupu aktywów, czyli luzowanie ilościowe.
Być może Helweci zdecydują się jednak zacisnąć zęby i spróbują przeczekać trudniejszy okres, licząc na uspokojenie sytuacji na świecie i w eurolandzie oraz umocnienie euro. Nadzieje te mogą okazać się płonne, bo nic nie zapowiada zaostrzenia polityki monetarnej przez Europejski Bank Centralny, a i rozwój koronawirusa w regionie jest sprawą wysoce niepewną. Spodziewać się raczej należy, że kolejne banki centralne będą luzowały politykę pieniężną, doprowadzając do osłabienia swoich walut względem franka. Szwajcarzy staną zatem przed wyborem - walczyć z rynkiem, działając na nerwy Trumpowi, czy pozwolić na pogorszenie koniunktury w kraju, przy okazji uderzając po kieszeni polskich frankowców.
Maciej Kalwasiński