Prezydent Turcji Recep Tayyip Erdoğan publicznie opowiedział się za tym, aby międzynarodowe pożyczki były rozliczane w złocie, a nie w amerykańskim dolarze. Pytanie tylko czy turecki "sułtan" jest świadomy konsekwencji ogłoszenia "antydolarowej herezji".
"Na spotkaniu G20 poczyniłem pewną sugestię. Zapytałem: dlaczego wszystkie pożyczki robimy w dolarze? Użyjmy innej waluty. Sugeruję, że pożyczki powinny być oparte o złoto" - powiedział w Stambule prezydent Turcji Recep Tayyip Erdoğan podczas otwarcia Global Entrepreneurship Congress cytowany przez anglojęzyczne, internetowe wydanie gazety Hürriyet. Portal Ahwal News dodaje, że chodzi o pożyczki udzielane przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy.


"Przy dolarze świat jest zawsze poddany presji kursu walutowego. Moglibyśmy oszczędzić państwom i narodom tej presji kursowej. W ciągu całej historii złoto nigdy nie było narzędziem represji" - dodał Erdoğan.
Turecki władca znany jest z – powiedzmy oględnie - niekonwencjonalnych poglądów na gospodarkę. Już kilka lat temu zasłynął z tezy, jakoby to wysokie stopy procentowe napędzały inflację. Tymczasem niemal wszyscy ekonomiści jak rzadko kiedy zgadzają się, że jest dokładnie na odwrót. Że to tani kredyt (zwłaszcza z banku centralnego) napędza spadek siły nabywczej pieniądza - czyli inflację.
Przeczytaj także
Erdoğan toleruje bardzo wysoką inflację (ponad 10% na wskaźniku CPI), zabraniając tureckiemu bankowi centralnemu podnosić stopy procentowe. Turecki "sułtan" domaga się, aby kredyt był tani, "napędzał gospodarkę" i aby dłużnicy się cieszyli i głosowali na niego. Równocześnie turecki polityk dał się poznać jako zwolennik złota, co na pierwszy rzut oka jawi się jako ewidentna sprzeczność.
W 2016 roku Erdoğan wezwał społeczeństwo do trzymanie oszczędności w złocie zamiast w amerykańskiej walucie. A w roku ubiegłym Bank Centralny Republiki Turcji kupił ponad 30 ton żółtego metalu. Co więcej, Turcja jest jedynym krajem członkowskim MFW, który pozwala bankom komercyjnym trzymać część rezerwy obowiązkowej w postaci królewskiego metalu.
Słów tureckiego władcy trudno nie odnieść do ostatnich wydarzeń nad Bosforem. Na skutek nieudolnej polityki monetarnej Turcja stanęła na krawędzi kryzysu walutowego. Choć na poziomie dynamiki PKB turecka gospodarka zdaje się "kręcić" na wysokich obrotach, to wzrost ten okupiony jest galopującą inflacją oraz szybko rosnącym deficytem na rachunku obrotów bieżących.
Wyprzedaż liry sprawiła, że notowania dolara i euro osiągnęły historyczne maksima. Od marca 2017 do lutego 2018 ujemne saldo na rachunku bieżącym wyniosło 53,3 mld USD. To o ponad połowę wcześniej niż w analogicznym okresie rok wcześniej.


W pewnym uproszczeniu oznacza to, że tureckie firmy i banki zadłużają się za granicą w tempie ponad 50 mld USD rocznie. Często są to długi denominowane w dolarach amerykańskich. Taki walutowy dług trudniej spłacić, gdy krajowa waluta tak szybko słabnie. Przez poprzednie 12 miesięcy tureckie podmioty zadłużył się za granicą na ponad 6% PKB. To poziom uznawany za swoisty "stan alarmowy" wymagający zdecydowanej odpowiedzi ze strony władz monetarnych. Klasyczne podejście zaleca tu ostrą podwyżkę stóp procentowych, czego jednak turecki bank centralny unika niczym diabeł święconej wody.
Użyj kodu INWESTOR, a otrzymasz ofertę rocznej prenumeraty "Złotowieści" z 50-procentową zniżką - skorzystaj >>
W tym kontekście wypowiedź Erdoğana można traktować jako początek negocjacji z Międzynarodowym Funduszem Walutowym w sprawie ewentualnej awaryjnej pożyczki na przetrwanie kryzysu walutowego. Turcja dysponuje bowiem całkiem pokaźnymi rezerwami złota (prawie 565 ton) i dość umiarkowanymi rezerwami walutowymi w kwocie niespełna 140 mld USD. Dla porównania, Narodowy Bank Polski raportuje posiadanie 102 ton złota i 120 mld USD rezerw walutowych.
Ewentualny powrót do jakiejś formy "standardu złota" w światowym systemie monetarnym nie jest wykluczony, choć raczej możemy zapomnieć o XIX-wiecznej zasadzie wymienialności papierowych banknotów na błyszczący metal. Gdyby jednak świat przeprosił się kiedyś z "barbarzyńskim reliktem", oznaczałoby to zmniejszenie akcji kredytowej za sprawą ograniczonej (ok. 180 tys. ton) ilość dostępnego złota. A to oznaczałoby, że kraje takie jak Turcja nie mogłyby tak łatwo (i względnie tanio) pożyczać miliardów USD na rynkach międzynarodowych. Tylko czy "sułtan" Erdoğan w ogóle zdaje sobie z tego sprawę?