REKLAMA
TYLKO U NAS

Blisko coraz bliżej

Jacek Maliszewski2001-12-10 10:16
publikacja
2001-12-10 10:16

Blisko coraz bliżej


Rok 2001 powoli się kończy. Za trzy tygodnie dokonam dokładnego podsumowania. Dziś natomiast spróbuję podsumować to, co działo się w ostatnim tygodniu, oraz spojrzę nieco naprzód, by zastanowić się nad tym, co nas czeka.

Jak wiemy rozpoczął się proces podporządkowania Rady Polityki Pieniężnej przez Rząd. Najprawdopodobniej scenariusz ten będzie polegać na zwiększeniu liczby (głosowanie w Sejmie w tej sprawie już niedługo) członków RPP. Nowo mianowani członkowie mieliby głosować za szybszym obniżeniem stóp. To oczywiście atak na niezależność Banku Centralnego oraz RPP. W obronie już stanął Bank Centralny Unii Europejskiej. Pomimo moich licznych słów krytyki pod adresem RPP muszę stwierdzić, iż tego typu zagrywki, jakie się szykują, nić dobrego dla kraju nie przyniosą. Owszem. Obniżka stóp o 3-4 punkty się należy, ale powinna być rozłożona w czasie. Gwałtowne zredukowanie stóp jednym-dwoma cięciami spowodowałoby nawrót presji inflacyjnej. Być może powtórzyłaby się sytuacja z 1999 roku, kiedy to po spadku inflacji do 5,4% nastąpiło gwałtowne jej odbicie do poziomu 11%. Czy tego naprawdę chcemy i to w sytuacji zamrożonych progów podatkowych na najbliższe dwa lata? Jedno jest pewne - dla Rządu to idealne rozwiązanie...wzrost inflacji to szybsze wpadanie obywateli w wyższe progi podatkowe, a co za tym idzie wyższe podatki do ściągnięcia.

Teraz druga sprawa. Jeśli faktycznie RPP miałaby obniżyć w przyszłym roku stopy procentowe aż o 8 punktów (ugrupowanie koalicyjne domaga się obniżki większej niż w roku 2001, kiedy to RPP zmniejszyła stopy o 7,5 punktu) sprowadziłaby stopę interwencyjną do poziomu 3,5% (obecnie 11,5%). W tej sytuacji poziom depozytów ludności musiałby być oprocentowany na poziomie około 2%. Przy inflacji sięgającej 4-5% powodowałoby to utratę wartości swych pieniędzy tak przechowywanych. Nie zdziwiłbym się wtedy, gdyby na powrót na naszym rynku zaczął królować dolar lub euro. Oszczędności złotowe szybko by wyparowały. Miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie.

Obserwując rozwój wydarzeń w Argentynie zastanawiam się, czy i my musimy stoczyć się na takie samo dno, by przejrzeć na oczy. Jak na razie kraj ten naśladujemy bardzo zdecydowanie. Pod względem narastania długu publicznego znajdujemy się mniej więcej w tym samym miejscu, co Argentyna pięć lat temu. Czy i u nas dojdzie do bankructwa Państwa? Pamiętajmy, że coraz większym wierzycielem Skarbu Państwa są nasze fundusze emerytalne, które co miesiąc dokupują olbrzymie ilości obligacji i bonów skarbowych. Jeśli miałoby dojść do takiego bankructwa w przyszłości, to nasze emerytury musiałyby być czterokrotnie niższe, niż się spodziewamy (czyli jakieś 200 złotych w cenach dzisiejszych). Być może przesadzam. Wolę założyć jednak gorszy scenariusz i być szczęśliwy przy braku jego realizacji, niż zakładać scenariusz optymistyczny i płakać gdy się on zrealizuje. Na razie idziemy w kierunku tego pierwszego scenariusza.

Spójrzmy na wielkość długu publicznego, który z miesiąca na miesiąc się powiększa. Zebrałem dane tylko z naszego rynku papierów skarbowych. Sumując wszystkie wypłaty odsetek oraz spłaty kapitału z bonów skarbowych i obligacji wyemitowanych na naszym rynku otrzymałem wynik ponad 151 miliardów złotych, z czego w samym 2002 roku trzeba będzie wydać ponad 57 miliardów złotych na spłatę zadłużenia (przypomnę - tylko krajowego). Gdyby Rząd chciał spłacić to zadłużenie tylko z dochodów budżetowych, to musiałby wydać na ten cel ponad jedną trzecią wszystkich wydatków. Czyli trzeba zaciągnąć nowy dług, by móc spłacić stary. Kiedyś ta piramidka runie.

Jeśli doliczymy do tego publiczny dług nominowany w dolarach (około 13 miliardów USD), to otrzymamy wynik około 200 miliardów złotych. Do tego doliczmy jeszcze długi kopalń, PKP, służby zdrowia, samorządów lokalnych, edukacji, itd. i dobijemy do 250 miliardów złotych. Czy w to wierzymy, czy nie stoimy na beczce prochu. Co prawda możemy dalej naśladować nawet Japonię, której dług publiczny stanowi już ponad 130% rocznego PKB (ponad 4,5 biliona dolarów) i dopiero wtedy ogłosić upadłość, ale czy o to właśnie chodzi? Czyż nie cudownie by było, gdybyśmy przez wiele lat notowali nadwyżkę budżetową, którą następnie lokowalibyśmy w papierach skarbowych USA lub krajów Unii Europejskiej? Po kilkunastu latach takiego działania można by zaprzestać pobierania w Polsce podatków, a wszystkie wydatki publiczne finansować z otrzymywanych odsetek z posiadanych obligacji? To się chyba nie mieści nikomu w głowie.

Przejdźmy może do spraw bardziej przyziemnych. Niech się martwią nasze dzieci i wnuki jeszcze nie narodzone. A na razie hulaj dusza...

Jeśli spojrzymy na wykres krzywej FORWARD, to zauważymy wyraźny brak oczekiwań na obniżkę stóp krótkoterminowych w ciągu najbliższych trzech miesięcy. Taki scenariusz jest wielce prawdopodobny pod warunkiem nie powiększania składu RPP ;-) Co ciekawe wszyscy wpatrzeni są poziom oprocentowania pożyczek krótkoterminowych (na nie ma wpływ NBP i RPP) nie zwracając uwagi na stopy długoterminowe. A przecież to one decydują na poziom procentowania kredytów w głównej mierze. Jeśli Rząd nadal będzie emitować w tak szybkim tempie nowe obligacje, to rosnąca podaż będzie zmuszona zaakceptować niższe ceny, czyli wyższe oprocentowanie. Banki mając do wyboru udzielenie kredytu i zakup papierów skarbowych zdecydują się na działanie mniej ryzykowne, czyli zakup papierów skarbowych. Mniejsza oferta kredytowa (pieniądze wydane na kupno obligacji osuszy ofertę kredytową) spowoduje, iż poziom oprocentowania kredytów nie obniży się. Powiem wręcz, że gdyby dziś banki nie maiły alternatywy wobec inwestowania w obligacje, to chcąc sprzedać posiadany pieniądz (przyjęte depozyty), musiałby znacząco obniżyć ich oprocentowanie i to bez żadnych dodatkowych działań ze strony Rady Polityki Pieniężnej. No tak, ale miałem już nie truć na temat naszego długu...

Spójrzmy na podobną krzywą FORWARD dla rynku dolarowego. Tutaj oczekiwania rynku są odmienne. Przez najbliższe pół roku stopy krótkoterminowe miałyby pozostać na obecnym poziomie, po czym miałby nastąpić ich wzrost. Dla osób spłacających kredyty dolarowe to dobra wiadomość. Jeśli na dodatek po nowym roku miałoby dojść do spadku kursu dolara względem euro, to koszt spłaty takich kredytów byłby zdecydowanie niższy niż koszt kredytu złotowego. Jeszcze niższe oprocentowanie mamy w przypadku franka szwajcarskiego. Pamiętajmy jednak o ryzyku kursowym. Obecnie znajdujemy się blisko dołka (tak ja to wyczuwam). Lepiej więc poczekać kilkanaście dni na zaciągnięcie nowego kredytu. Myślę, że będzie można wziąć kredyty po wyższym kursie i zwiększyć tym samym granicę bezpieczeństwa.

Spójrzmy na wykresy. Tutaj mamy ciekawą sytuację w przypadku kursu koszyka walut. Na razie nadal nie ma sygnału kupna. Kto się pośpieszył tydzień temu, z przerażeniem patrzył jak przełamuje się baza na wysokości 3,83 złotego. Dlatego lepiej poczekać na wyraźniejsze sygnały. Takich pułapek może być jeszcze wiele. Dopiero przebicie w górę 3,88 złotego da szansę na zmianę trendu. Wykres tygodniowy na razie także nie daje sygnału zmiany trendu długoterminowego. Trzeba jeszcze czekać.

Na wykresie kursu euro w relacji do złotego mamy szansę na zrealizowanie się formacji 1-2-3. Na razie powstały dwa pierwsze kroki (1-przebicie opadającej linii trendu; 2-powrót do przebitej linii). Brakuje jeszcze trzeciego - czyli wzrostu powyżej lokalnej górki powstałej w kroku pierwszym. Obecnie jest to poziom 3,65 złotego.

W przypadku dolara nie mamy na razie żadnych przesłanek, by ogłosić zmianę trendu. Kurs dolara opada cały czas w kanale. To skutek osłabienia waluty amerykańskiej względem euro. Na tamtym rynku może dojść do przełamania opadającego trendu. Ale to chyba dopiero po nowym roku.

Widzimy więc, że w ciągu ostatnich kilku tygodni nie otrzymaliśmy żadnych wiarygodnych przesłanek, by zacząć śmielej inwestować w waluty obce. Być może już lada dzień dojdzie do takiej sytuacji. W międzyczasie osoby niecierpliwe zostały zapewne ukarane za swą chciwość. Jeszcze raz przypomnę, iż próby łapania dołków rzadko kończą się sukcesem. Czyż nie lepiej podczepić się pod jadący pociąg, niż wskakiwać do pociągów stojących na peronie i wyskakiwać z nich, gdy okaże się że jadą w stronę przeciwną do naszych planów? Zapewne znajdą się tacy, którzy wolą właśnie taki sposób. Ja wolę mniej zarobić, byleby tylko ochronić kapitał.

Na najbliższe dni radzę zachować szczególną czujność. Mocne osłabienie złotego jest już tuż tuż. Być może znowu dojdzie do paniki na Foreksie, gdy wszyscy na raz zechcą zamienić złotówki na twardą walutę. Test wąskiego gardła musie się odbyć po raz drugi. Zapewne nie po raz ostatni.

Jeśli chodzi o rynek stóp procentowych, to tutaj powinno być stabilnie. Przynajmniej przez najbliższy miesiąc. Jedynie w ostatnich dniach roku może zdrożeć pieniądz na rynku międzybankowym. Stanie się tak i w przypadku złotego i dolara i euro i innych walut. Taka prawidłowość pojawia się już od wielu lat. Końcówka roku to wzmożony popyt na pieniądz. Uważajmy więc, by nie trafić w górę przy zaciąganiu (lub przeszacowywaniu) kredytu.

Jacek Maliszewski

Źródło:
Tematy

Komentarze (0)

dodaj komentarz

Powiązane: Długi

Polecane

Najnowsze

Popularne

Ważne linki