Transformacja energetyczna, której celem jest ograniczenie emisji gazów cieplarnianych i przeciwdziałanie zmianom klimatycznym, to jedno z największych wyzwań współczesnej Europy. Unia Europejska – przy wsparciu rządów krajowych – stworzyła skomplikowany system zachęt, regulacji i celów klimatycznych, który miał przyciągać inwestycje w odnawialne źródła energii (OZE), poprawiać bezpieczeństwo energetyczne i zmniejszać emisyjność gospodarki.
W teorii – ambitna i spójna strategia. W praktyce – nieprzejrzysty labirynt regulacji, który prowadzi do kosztownych paradoksów, destabilizacji rynku i nieuzasadnionego obciążenia tych, którzy zdecydowali się zaufać państwowej polityce energetycznej.


Rynkowa fikcja
Dziś inwestorzy, którzy zaangażowali się w budowę farm fotowoltaicznych i wiatrowych, stają przed sytuacją, której nie przewidywały żadne modele ani scenariusze bazowe. Ich instalacje, mimo że w pełni sprawne technicznie, generują ujemne lub zerowe przychody przez znaczną część roku. Problem nie leży w technologii, lecz w konstrukcji systemu. Brak elastycznego popytu, magazynów energii oraz efektywnej modernizacji sieci powoduje, że w okresach nadprodukcji zielona energia jest praktycznie bezwartościowa.
Oznacza to, że inwestorzy są karani za to, że ich instalacje działają zbyt dobrze. To nie tylko absurd – to jawna kompromitacja polityki klimatycznej, która deklaruje jedno, a systemowo uniemożliwia realizację własnych celów.
Rynek oparty na chaosie regulacyjnym
Obecne otoczenie inwestycyjne – tworzone przez państwo i UE – jest nadmiernie złożone, fragmentaryczne i niestabilne. Projektowanie nowych instalacji wymaga nie tylko znajomości technologii, ale też poruszania się w gąszczu niejasnych przepisów: aukcji, taryf gwarantowanych, mechanizmów bilansowania, reguł przyłączeniowych i zmiennych prognoz popytu. Kompetencje są rozproszone między różne instytucje, które często nie współpracują ze sobą ani nie ponoszą realnej odpowiedzialności za całość procesu.
W efekcie nawet doświadczeni inwestorzy nie są w stanie oszacować, w jakim reżimie regulacyjnym ich instalacje będą funkcjonować za pięć czy dziesięć lat. Ryzyko projektowe stale rośnie, a banki z coraz większą rezerwą podchodzą do finansowania OZE. Inwestorzy poruszają się po rynku jak po polu minowym – nie z powodu braku kompetencji, lecz dlatego, że system nie daje żadnych gwarancji.
Kosztowna zależność od energetyki konwencjonalnej
Dodatkowym problemem jest strukturalna niespójność modelu transformacji. Choć fotowoltaika osiągnęła w Polsce imponującą skalę – ponad 22 GW mocy zainstalowanej, a razem z energetyką wiatrową ponad 33 GW – wycofywanie mocy węglowych odbywa się tylko symbolicznie. Co więcej, wiele z likwidowanych jednostek zastępuje się nowymi elektrowniami gazowymi.
To nie przypadek. Źródła OZE, ze względu na swoją niesterowalność i zależność od warunków pogodowych, nie są w stanie zapewnić ciągłości dostaw. Dlatego system elektroenergetyczny nadal wymaga gotowości konwencjonalnych źródeł – węgla i gazu – do natychmiastowego uruchomienia. W praktyce oznacza to utrzymywanie „nadmiarowej” mocy wytwórczej, co podnosi koszty całego systemu i obciąża odbiorców końcowych.
Rynek mocy, systemy wsparcia OZE, opłaty mocowe, zielone certyfikaty, kredytowane wypłaty i taryfy – wszystko to stanowi realne, rosnące obciążenie dla gospodarstw domowych i firm. Choć formalnie nie korzysta się ze środków budżetowych, koszt ponoszony przez społeczeństwo jest niepodważalny.
Inwestorzy nie są winni - ale płacą cenę
Jeśli państwo i UE zdecydowały się zaprosić kapitał prywatny do współtworzenia transformacji energetycznej, to nie mogą przerzucać na niego pełnej odpowiedzialności za błędy systemowe. Inwestorzy nie domagają się przywilejów. Oczekują jedynie racjonalnych zasad gry: przewidywalności, przejrzystości i technicznej możliwości działania. Tego dziś brakuje.
Rząd ma obowiązek wspierać rozwój takich rozwiązań jak: magazynowanie energii, elastyczny popyt, stabilizacja przychodów, rozbudowa infrastruktury przesyłowej. Bez tego każda nowa instalacja OZE to ryzyko pogłębienia chaosu, a nie krok ku neutralności klimatycznej.
Zaufanie nie jest dane raz na zawsze
Nie zbudujemy neutralnej klimatycznie gospodarki bez współpracy państwa i sektora prywatnego. Ale ta współpraca musi opierać się na zaufaniu. Jeśli państwo oczekuje, że kapitał prywatny będzie inwestować w drogie, ryzykowne technologie, musi ten kapitał chronić – nie tylko politycznie, ale przede wszystkim instytucjonalnie.
Jeżeli regulacje będą nieczytelne, zasady zmienne, a system obciążony sprzecznymi celami – inwestorzy się wycofają. A wtedy cele klimatyczne pozostaną na papierze, razem z deklaracjami, że transformacja miała być wspólnym wysiłkiem. Bo dziś jest to wysiłek wyłącznie jednej strony – tej, która ponosi niespodziewane koszty.
Partnerem publikacji jest Capital24tv.pl