Choć Tesla jest dopiero raczkującym producentem samochodów, to rynek wycenia ją wyżej niż General Motors czy Forda. Tak oto start-up Elona Muska stał się najcenniejszym amerykańskim producentem samochodów. Czy jednak na długo?
Na koniec wtorkowej sesji za jedną akcję Tesli na nowojorskiej giełdzie Nasdaq płacono 312,39 dolary, a więc o 3,26% więcej niż dzień wcześniej. W ten sposób wartość rynkowa całej firmy wzrosła do 50,95 miliardów dolarów.


W ten sposób niewielka firma z Kalifornii stała się warta więcej od liczącego prawie 109 lat General Motors. Przy kursie akcji z poniedziałkowego zamknięcia notowań GM był wyceniany na 50,89 mld dolarów. Kilka dni wcześniej Tesla prześcignęła inną ikonę amerykańskiej motoryzacji, przewyższając kapitalizacją Forda.
Dla optymistów to symboliczny początek nowej ery w motoryzacji. W miejsce XX-wiecznych aut spalinowych wchodzi producent „ekologicznych” pojazdów napędzanych silnikiem elektrycznym i naszpikowanym elektronicznymi gadżetami.
Jest jednak pewien szkopuł. Giganci z Detroit konstruują i zarabiają na produkcji samochodów od ponad stu lat. Tesla się tego dopiero uczy i cały czas jedzie na sporej stracie netto. W 2016 roku firma Elona Muska przy siedmiu miliardach dolarów sprzedaży wygenerowała prawie 675 mln USD straty. To wynik nie do utrzymania na dłuższą metę.
Po drugie Tesla przy potentatach z branży rozmiarami jawi się jako XVIII-wieczna manufaktura na tle wielkiej i zautomatyzowanej fabryki. W całym 2016 roku Tesla sprzedała 76.285 aut, podczas gdy GM dostarczy klientom ponad dziesięć milionów pojazdów, zarabiając na tym 9,4 mld USD. W 2018 roku spółka z kalifornijskiego Palo Alto założyła ambitny cel sprzedaży 500.000 samochodów. Ale to wciąż 20-krotnie mniej niż GM i wciąż może nie gwarantować osiągnięcia zysku netto.
Krzysztof Kolany