Rząd wprowadził zakaz zbliżania się do terminala LNG w Świnoujściu, a jednocześnie wyprowadził tym samym ludzi na ulicę. Obszar, do którego nikt się nie może zbliżać, obejmuje bowiem m.in. jedyną drogę dojazdową do atrakcji turystycznych tj. latarnia morska czy Fort Gerharda. Pracę może stracić kilkaset osób.


- Nie kwestionujemy zapewnienia bezpieczeństwa terminalowi. Jednak najpierw trzeba było znaleźć rozwiązania odpowiedź na pytanie - jak dojść do plaży i zabytków - mówi w swinoujskie.info jeden z mieszkańców.
W zeszłym tygodniu rząd na wniosek Straży Granicznej oraz Agencji Bezpieczeństwa wewnętrznego wprowadził zakaz przebywania w odległości do 200 metrów wokół terminalu LNG w Świnoujściu. Jest tam odbierane około 30 proc. krajowego zużycia, nic więc dziwnego, że politycy z partii rządzącej porównują go niemal do Nord Stream, zaznaczając że musimy być przygotowaniu na akcje sabotażowe i dywersyjne.
Jednak w tej strefie znalazła się m.in ulica Ku Morzu, która jest jedyną drogą dojazdową do plaży, kąpieliska Warszów, latarni morskiej, Fortu Gerharda czy falochronu centralnego. Obecnie więc do żadnego z tych miejsc nie można dojechać, choć dają one pracę kilkuset osobom. Protestujący zakaz utożsamiają z likwidacją jednej z największych atrakcji Pomorza Zachodniego.
- Odbierają nam nasze miasto. Kawałek po kawałku zawłaszczają, zapominając o gospodarzach tego miejsca, czyli mieszkańcach - grzmi mieszkanka Warszowa. I wspomina, że rządzący łamią przy tym umowę społeczną, którą zawarto podczas budowy terminala LNG.
Co więcej, okazuje się, że Gazoport dopiero co oddał do użytku sfinansowaną z pieniędzy publicznych ścieżkę rowerową, drogę i parking dla turystów, z którego już nikt korzystać nie może.
Mieszkańcy czują się oszukani. Zapowiadają dalsze protesty.