REKLAMA
»

Minister Trzaskowski: Bilans wejścia Polski do UE jest wyjątkowo korzystny

2014-05-01 07:01
publikacja
2014-05-01 07:01

Bilans wejścia Polski do UE jest wyjątkowo korzystny; polska marka się ugruntowuje, stereotyp Polaka kompletnie się zmienił - mówi PAP szef MAC, b. europoseł, ekspert ds. UE Rafał Trzaskowski. Wątpi, by opozycja szybciej i lepiej wykorzystała 10 lat obecności w Unii.

PAP: Jak Pan ocenia bilans akcesji dla Polski?

Rafał Trzaskowski: Bilans jest wyjątkowo korzystny. Jeszcze jako człowiek zajmujący się UE i analizami pod koniec lat 90. przygotowałem taką analizę "Koszty i korzyści wejścia Polski do UE". Zastanawialiśmy się nad różnymi scenariuszami - nad tym czy będziemy w pierwszej lidze, czy będziemy rzeczywiście mieli wpływ na proces podejmowania decyzji w UE, zastanawialiśmy się, w jaki sposób wydamy pieniądze, które z Unii do Polski napłyną. Baliśmy się, że być może będziemy robić to w taki sposób jak Grecy - że część tych pieniędzy przejemy, że część będziemy musieli oddać. A okazało się, że rzeczywistość przeszła nasze najśmielsze oczekiwania.

Pieniądze wydajemy najlepiej w UE, mamy oczywiście czasami jakieś problemy, ale generalnie rzecz biorąc inwestujemy te pieniądze w bardzo efektywny sposób i Komisja Europejska to potwierdza. Rzeczywiście można powiedzieć, że przez te lata weszliśmy do tego kręgu, który podejmuje decyzje w UE.

PAP: Jak na przestrzeni tych lat zmieniała się pozycja Polski w Unii?

R.T. Na początku naszego członkostwa to nie było takie proste, bo Polska musiała udowodnić, że jest wiarygodnym partnerem. Mieliśmy też problemy z udowodnieniem tej wiarygodności. Ale od paru dobrych lat ta dobra polska marka się ugruntowuje - i to z jednej strony dzięki działaniom dyplomacji, rządu, ale również dzięki Polakom, którzy zyskują sobie coraz lepszą markę w Europie.

Stereotyp Polaka się zmienił w sposób nieprawdopodobny - jeszcze niedawno myślano o nas jako o tych, którzy się migają od pracy, czasami nawet wchodzą w konflikt z prawem, a teraz ten stereotyp wygląda zupełnie inaczej - jako takiej nowoczesnej siły, która jeszcze do tego potrafi niekonwencjonalnie myśleć.

PAP: Widzi Pan jakieś błędy po stronie Polski?

R.T.: Oczywiście zawsze można coś było zrobić lepiej. Jeżeli patrzymy na kwestie negocjacji akcesyjnych - są takie miejsca - na przykład kwestie dotyczące (...) kwot cukrowych czy kwot na połowy ryb, gdzie można było pewne rzeczy wynegocjować trochę lepiej. Ale to teraz można oceniać z perspektywy 10 lat. Natomiast generalnie rzecz biorąc trudno było wtedy przewidzieć, jak to wszystko się będzie rozwijać. W związku z tym uważam, że i tak trudno w tej chwili narzekać.

PAP: A złe strony akcesji?

R.T.: Pytanie o koszty członkostwa w UE jest niesłychanie trudne. Już w latach 90. jasno o tym mówiliśmy. Dlatego, że są pewne koszty globalizacji, które z Unią niewiele mają wspólnego - czyli na przykład problem tego, że wyjeżdża się w poszukiwaniu pracy - to nie jest problem UE. Wręcz przeciwnie, UE pozwala nam być traktowanym tak jak inni obywatele Unii.

Natomiast na pewno UE tworzy czasem zbyt dużo regulacji - ta gospodarka jest odrobinę przeregulowana i są takie miejsca, gdzie pewnie moglibyśmy się postarać o to, żeby tych regulacji było mniej. Ale to są właściwie wyjątki potwierdzające regułę.

PAP: A pakiet klimatyczny?

R.T.: Pakiet klimatyczny to rzeczywiście przykład kosztu akcesji. Choć niewspółmierny wobec wszystkich korzyści, o których mówimy. Niemniej jednak negocjacje ws. pakietu i tak zakończyły się naszym sukcesem o tyle, że nasze argumenty zostały wzięte pod uwagę.

PAP: Opozycja przekonuje, że źle wykorzystaliśmy minione 10 lat i olbrzymi zastrzyk pieniędzy z UE, że cały czas nie mamy globalnie znanej polskiej marki, miliony ludzi wyjechały na emigrację, ciągle konkurujemy tanimi kosztami pracy.

R.T.: Dlatego powiedziałem, że trudno jest odróżnić koszty globalizacji od kosztów naszego wejścia do UE. Bo trudno powiedzieć, że to, że nie mamy wielu znanych globalnych marek, to jest koszt wejścia do UE - to jest koszt tego, że wychodziliśmy z olbrzymich, nieprawdopodobnych zapóźnień rozwojowych. Nie było nas stać na to, żeby kupić wszystkie firmy czy zachować je w polskich rękach i żeby je rozwijać. Czasami niektóre z tych firm zostały sprzedane.

Nieprawdą jest zresztą, że nie mamy dobrych polskich marek, bo tych jest coraz więcej. Może nie są to marki tak znane tak jak Coca-Cola, niemniej jednak coraz więcej jest tego typu przemysłów, specjalności, w których Polska absolutnie przoduje. A UE w tej chwili właściwie w tym pomaga, a nie przeszkadza.

PAP: Co zatem może być uznane za koszt wstąpienia w UE?

R.T: I znowu pytanie jest takie, co by było gdybyśmy byli poza UE - czy rzeczywiście ktoś myśli, że byłoby więcej polskich marek, że nie mielibyśmy tego typu problemów? Czy rzeczywiście można było ten czas wykorzystać lepiej, jeżeli chodzi o promocję polskiego przemysłu? Nie wiem, wiem tylko tyle, że jeżeli patrzy się na Polskę z zewnątrz, a potwierdzają to wszyscy ludzie, którzy tu przyjeżdżają, to widzą absolutny, kolosalny postęp, którego tak naprawdę nie widać gdzie indziej albo nie widać go w dokładnie tej samej skali. Polska jest takim sukcesem, który się pokazuje i to pokazuje na świecie. Byłem ostatnio na konferencji w Brazylii, gdzie negocjowaliśmy kwestie dot. zarządzania internetem i właściwie wszyscy - i Brazylijczycy i ministrowie z państw afrykańskich, ja już nie mówię o UE - patrzą na Polskę jako na przykład udanej transformacji. W związku z tym nie uważam, że wszystko udało się idealnie, być może po drodze popełniliśmy pewne błędy, niemniej na pewno to jest historia sukcesu.

PAP: Czyli opozycja się myli.

R.T.: Jeżeli patrzymy na to, jak UE ocenia wykorzystane (przez Polskę) pieniądze - to to jest oceniane wyjątkowo dobrze. Pamiętajmy, że te pieniądze mogły być wydawane na te cele, które zostały wspólnie z UE ustanowione. Są przykłady niektórych chybionych inwestycji, ale w olbrzymiej większości to są bardzo dobrze zainwestowane pieniądze - i to nie tylko w autostrady i oczyszczalnie ścieków, ale również w zmiany umiejętności Polaków. Czy można było szybciej i lepiej? Na pewno. Czy, ci którzy nas krytykują zrobiliby to szybciej i lepiej? Bardzo wątpię, bo mamy doświadczenia z tym, w jaki sposób prowadzili nas w UE i nie są to doświadczenia pozytywne.

PAP: Do Unii wchodziliśmy pod rządami traktatu z Nicei, teraz mamy traktat z Lizbony, mniej dla nas korzystny, jak możemy to niwelować?

R.T.: To prawda, że sposób liczenia głosów, wprowadzony przez ostatni traktat, jest mniej korzystny niż system nicejski. Traktat z Nicei wygasa w tym roku, ale tak naprawdę będzie można stosować jego postanowienia do roku 2017. Potem rzeczywiście Polska będzie miała trochę mniejszą siłę głosu.

Jednak dużo ważniejsze jest to, jaką my tak naprawdę zajmujemy w praktyce rolę i jaka jest nasza siła w instytucjach. A ta ciągle rośnie. Zarówno jeżeli chodzi o naszego komisarza, jak i o naszą delegację w PE - w tych dużych frakcjach, gdzie liczymy się coraz bardziej - zajmujemy coraz ważniejsze pozycje. Od szefa PE po wiceszefów frakcji, szefów komisji. Tam nasza pozycja rośnie.

We wszystkich negocjacjach Polska znajduje się w grupie, która podejmuje najważniejsze decyzje. W tej chwili trudno sobie wyobrazić taką decyzję, którą podejmuje się poza Polską czy obok Polski, podczas gdy na początku to my musieliśmy się starać, by uwzględniano nas w kręgach decyzyjnych. Chociaż oczywiście lepiej by było, gdyby ta liczba głosów z Nicei pozostała.

PAP: Mówi pan o polskich komisarzach, szefach frakcji etc., a co z Polakami w unijnej biurokracji?

R.T.: Zajmowałem się tym od lat, gdyż w pewnym sensie instynktem biurokracji europejskiej było to, by się bronić przed napływem nowych urzędników, zwłaszcza na te najwyższe stanowiska. Teraz jesteśmy bardzo dobrze reprezentowani w tych instytucjach, ale parę lat temu było inaczej. Natomiast dalej mamy pewien niedosyt, jeżeli chodzi o wyższe stanowiska. To bierze się stąd, że zazwyczaj trzeba mieć po prostu długi czas pracy, a to trwa. To się cały czas poprawia, natomiast dalej mamy za mało dyrektorów czy wicedyrektorów. Ciągle więc walczymy o to, by Polacy byli znacznie lepiej traktowani niż do tej pory.

PAP: Minął już zatem podział na starą i nową Unię?

R.T.: Podział na starą i nową Unię minął już dawno. W tej chwili już nie ma tego typu sytuacji, że stara Unia ma jakieś interesy, a nowa Unia inne. W każdej koalicji znajdują się zarówno państwa starej jak i nowej Unii. Np. Polska, państwa bałtyckie, Szwecja i Dania podobnie myślą o Rosji w tej chwili. Natomiast Węgrzy i Włosi już w zupełnie inny sposób. Podobnie jest w kwestii Wspólnej Polityki Rolnej, polityki obronnej, unii bankowej czy stosunku do USA.

PAP: A jakie widzi Pan wyzwania na kolejnych 10 lat członkostwa Polski w UE?

R.T.: Najważniejsze wyzwanie to po pierwsze wejście do strefy euro - kiedy i na jakich warunkach. Wiąże się z tym zacieśnianie współpracy w dziedzinie polityki gospodarczej, budowa unii bankowej. Te decyzje - dotyczące nadzoru bankowego etc. - trzeba będzie podjąć. Druga sprawa absolutnie priorytetowa to unia energetyczna. Cel to uniezależnienie się UE od reszty świata, jeśli chodzi o energię. Myśmy od wielu wielu lat o tym mówili - wtedy nikt nas nie chciał słuchać, a dziś pod wpływem doświadczeń ukraińskich i dzięki pozycji naszego rządu wreszcie jest szansa, że to się ziści. Trzecia kwestia to zmiany instytucjonalne, które będą omawiane w ciągu najbliższych lat - musimy mieć swoją wizję integracji.

Rozmawiała Sonia Termion (PAP)

son/ ura/

Źródło:PAP
Tematy
Załóż konto osobiste w apce Moje ING i zgarnij do 600 zł w promocjach od ING
Załóż konto osobiste w apce Moje ING i zgarnij do 600 zł w promocjach od ING

Komentarze (0)

dodaj komentarz

Polecane

Najnowsze

Popularne

Ważne linki