Posłowie obalonej w wyniku puczu Narodowej Ligi na rzecz Demokracji (NLD) nie uznają wojskowego rządu Birmy i utworzyli własny komitet reprezentacyjny – przekazał w poniedziałek portal Irrawady. W kraju trwają protesty i bojkoty towarów związanych z juntą.


Masowe demonstracje odbywają się od trzech dni w wielu miastach Birmy. W poniedziałek tysiące ludzi wyszły na ulice w Naypyidaw, stolicy kraju, wznosząc hasła potępiające wojskowy pucz z 1 lutego, który przywrócił w kraju dyktaturę armii. Symbolem protestu stał się gest uniesionych w górę trzech palców dłoni.
Policja w Naypyidaw użyła armatki wodnej i zagroziła siłowym rozpędzeniem demonstracji, jeśli protestujący nie rozejdą się z własnej woli. Państwowa telewizja MRTV ogłosiła, że łamanie prawa nie będzie tolerowane.
Demokratycznie wybrani posłowie NLD – partii, która rządziła Birmą od 2016 roku – odmówili w niedzielę uznania rządu powołanego przez wojsko. Ogłosili utworzenie komitetu reprezentacyjnego parlamentu (CRPH) i zwrócili się do dyplomatów ONZ i władz ustawodawczych za granicą, aby w sprawach oficjalnych kontaktowały się z nim, a nie z wojskową juntą.
CRPH potępił pucz, określając go jako przestępstwo przeciwko rządowi Birmy. Pochwalił również uczestników trwających protestów i zachęcił ich, aby je kontynuowali – podał birmański portal Irrawady.
Tymczasem w Rangunie, największym mieście kraju, razem ze studentami i robotnikami na ulice wyszli buddyjscy mnisi. Komentatorzy podkreślają, że w Birmie, głęboko buddyjskim kraju, cieszą się oni dużym poważaniem i w przeszłości zagrzewali do protestów przeciwko armii.
„Uwolnić naszych przywódców, uszanować nasze głosy, odrzucić wojskowy zamach stanu” – głosił jeden z transparentów w Rangunie.
Wojskowe władze utrudniają też dostęp do internetu i starają się zablokować serwisy społecznościowe, za pomocą których niezadowoleni mieszkańcy organizują się i nawołują do strajków. Na niektórych obszarach armia wprowadziła godzinę policyjną obowiązującą od godz. 20 do 4 rano – podał dziennik „Myanmar Times”.
Do zainicjowanej przez lekarzy kampanii nieposłuszeństwa społecznego przeciwko juncie przyłączają się kolejne grupy zawodowe. Część banków musiała zamknąć w poniedziałek swoje oddziały, gdyż w związku ze strajkiem nie miały wystarczającej liczby pracowników – podał w poniedziałek dziennik „Myanmar Times”. Gazeta odnotowuje również znaczny spadek sprzedaży towarów wytwarzanych przez firmy związane z wojskiem w związku z apelami o ich bojkot.
Przywódca junty broni wojskowego puczu
Generał powtórzył stanowisko wojskowej junty, która twierdzi, że listopadowe wybory parlamentarne, wygrane przez Aung San Suu Kyi i jej Narodową Ligę na rzecz Demokracji (NLD), były nieuczciwe.
Mieszkańcy Birmy powinni kierować się faktami, a nie uczuciami – oświadczył Min Aung Hlaing, który stanął na czele wojskowego rządu, Rady Zarządzania Państwem. Zapewnił, że zorganizowane zostaną nowe wybory, a władza nad krajem zostanie przekazana ich zwycięzcom.
W wystąpieniu nadanym przez należącą do armii telewizję Myawaddy TV generał przekonywał również, że obecna sytuacja w kraju różni się od tej z 1962 i 1988 roku, gdy wojskowe zamachy stanu dawały początek dekadom represyjnej dyktatury wojska - przekazał portal magazynu "Frontier Myanmar".
Obecne demonstracje są największymi w Birmie od 2007 roku, gdy wspierana przez mnichów „szafranowa rewolucja” zapoczątkowała proces stopniowego rozluźniania trwającej od dekad wojskowej dyktatury i przekazywania władzy cywilnym rządom. Ten proces został nagle przerwany przez zamach stanu z 1 lutego.
Według najnowszych informacji przekazanych przez NLD demokratycznie wybrana przywódczyni Birmy Aung San Suu Kyi pozostaje w areszcie domowym w Naypyidaw mimo licznych międzynarodowych apeli o jej natychmiastowe uwolnienie. Władze oskarżyły ją o nielegalne posiadanie krótkofalówek, co formalnie umożliwia przetrzymywanie jej w areszcie do 15 lutego.
Andrzej Borowiak