Rosyjskie kanały propagandowe szerzą w Polsce narrację o „polskich partyzantach” odpowiedzialnych rzekomo za akty dywersji na kolei. – Polskie społeczeństwo może w to wierzyć. We wrześniu pokazało, że ma niską odporność na manipulację – powiedział PAP dr Jakub Olchowski z Zespołu Badań Propagandy i Dezinformacji UMCS.


Z ustaleń Res Futury – fundacji badawczej zajmującej się analizą narracji w mediach i internecie oraz wpływem dezinformacji – wynika, że od niedzieli na rosyjskojęzycznych kanałach Telegramu intensywnie kolportowano narrację o rzekomych „partyzantach w Polsce”, którzy mieliby stać za incydentami na trasie Warszawa–Dorohusk. W dniach 15–17 listopada doszło tam do dwóch aktów dywersji: w miejscowości Mika (woj. mazowieckie, pow. garwoliński) eksplozja ładunku wybuchowego zniszczyła tor kolejowy, a niedaleko stacji kolejowej Gołąb (pow. puławski, woj. lubelskie) pociąg z 475 pasażerami musiał nagle hamować z powodu uszkodzonej linii kolejowej.
Jak w rozmowie z PAP podkreślił dr Jakub Olchowski z Zespołu Badań Propagandy i Dezinformacji UMCS oraz Instytutu Europy Środkowej, przekaz o rzekomych „partyzantach w Polsce”, podobnie jak inne narracje kolportowane na polecenie Kremla, przedostają się do polskiej infosfery. – Propaganda jest konstruowana tak, aby działać zarówno na wewnętrznym rynku rosyjskim, jak i pełnić rolę „towaru eksportowego” – powiedział PAP Olchowski.
W rzeczywistości już wiadomo, kto jest odpowiedzialny za dywersję. Premier Donald Tusk poinformował we wtorek w Sejmie, że – według ustaleń służb – za incydentami na kolei stoją dwaj obywatele Ukrainy, działający i współpracujący od dłuższego czasu z rosyjskimi służbami.
"To obywatele Ukrainy współpracujący z Rosją". Premier o aktach dywersji na kolei
Osoby podejrzewane o akt dywersji na kolei to obywatele Ukrainy współpracujący z rosyjskimi służbami – poinformował w Sejmie premier Donald Tusk - powiedział we wtorek w Sejmie premier Donald Tusk, przedstawiając informację w sprawie aktu dywersji na infrastrukturę krytyczną na linii kolejowej nr 7 Warszawa-Lublin. Dodał, że zwrócił się do MSZ o podjęcie natychmiastowych działań dyplomatycznych w celu oddania Polsce podejrzewanych o zamach terrorystyczny.
Tymczasem od niedzieli w polskiej infosferze pojawiały się przekazy propagandowe Kremla, które konstruowały narrację wokół tezy o oddolnym „ruchu oporu”, rzekomo wynikającym ze zmęczenia społeczeństwa wojną i sprzeciwu wobec polityki rządu Donalda Tuska.
W rosyjskich źródłach – jak wskazano w analizie Res Futury – za domniemanych „polskich partyzantów” uznawano trzy grupy: obywateli Polski przeciwnych dostawom broni na Ukrainę, ukraińskich dezerterów i uchodźców infiltrujących logistykę oraz radykalne grupy polityczne – konserwatywno-nacjonalistyczne lub antysystemowe. Rzekomym celem ich działań miało być zakłócenie dostaw wojskowych, podważenie morale elit oraz sygnalizowanie sprzeciwu wobec sojuszu z Zachodem.
Zdaniem Jakuba Olchowskiego do kolportowania przekazów propagandowych w Polsce Rosję zachęcił incydent dronowo-dezinformacyjny we wrześniu br. Skoordynowana rosyjska akcja łącząca działania kinetyczne i niekinetyczne wykazała, że polskie społeczeństwo wykazuje niską odporność na manipulacje i ataki dezinformacyjne. Dlatego teraz Kreml próbuje powtórzyć schemat.
– Pół biedy, że robią to zadaniowani, czyli rosyjskie trolle, farmy trolli i prorosyjskie środowiska w Polsce, których jest niewiele, ale są hałaśliwe. Problem w tym, że zwykli obywatele podchwytują te treści i rozpowszechniają je dalej – wskazał Olchowski.
Ekspert zwrócił uwagę, że narracje takie jak ta o „polskim ruchu oporu” świetnie wpisują się w to, co w rosyjskich i białoruskich mediach mówi się o Polsce. Przedstawia się w nich Polaków, np. Tomasza Szmydta, jako osoby twierdzące, że władze Polski są rusofobiczne, prześladują obywateli chcących utrzymywać dobre relacje z Rosją, a tak naprawdę mają dość Ukrainy i Ukraińców. – Tu mamy do czynienia z prostą kontynuacją tych narracji: że za aktem dywersji stoją Ukraińcy. Treść ta błyskawicznie jest podchwytywana i rozpowszechniana przez różne środowiska, z Konfederacją na czele – zauważył rozmówca PAP.
Znawca kreowanych przez Kreml mechanizmów dezinformacji podkreślił, że Polacy mają inny sposób percepcji Rosji i wprost prorosyjski przekaz u nas by się nie sprzedał. – Ale antyukraiński już tak. Moskwa wykorzystuje naszą historię, resentymenty i fakt, że rzeź wołyńska sama się nie zrobiła. Dla niej hasło „Wołyń, pamiętamy” to samograj – przekonywał Olchowski.
W rosyjskich mediach i kanałach na Telegramie pojawiają się także sugestie, że akty dywersji na linii kolejowej w Polsce to efekt działań Berlina. Ten miałby rzekomo sabotować dostawy wojskowe na Ukrainę w ramach zemsty za wysadzenie gazociągu Nord Stream 2. Tego rodzaju przekazy wpisują się w szerzoną przez Moskwę teorię o „wewnątrzeuropejskiej wojnie hybrydowej” oraz o rosnącym chaosie i braku jedności w Unii Europejskiej. W kontekście wydarzeń, do których doszło na linii kolejowej Warszawa-Lublin, w rosyjskich przekazach przypominane są też wcześniejsze ataki na infrastrukturę w Niemczech, Francji i Czechach – mają one rzekomo potwierdzać, że Europa sama staje się ofiarą chaosu, który wywołała, wspierając Ukrainę.
Jak wskazał Jakub Olchowski, wszystko, co podważa spójność Zachodu, godzi w dobre relacje pomiędzy poszczególnymi państwami, uderza w Unię Europejską i NATO, jest w interesie Kremla. – Ponieważ w Polsce antyniemieckie nastroje i narracje, przy dużym udziale polityków niektórych ugrupowań, są bardzo widoczne, to dla Moskwy grzechem byłoby tego nie wykorzystać – wyjaśnił rozmówca PAP. Zwrócił przy tym uwagę, że za pomocą jednego fałszywego przekazu o „zemście za Nord Stream 2” Rosja podsyca w Polakach wrogie nastawienie tak do Niemców, jak i Ukraińców. – Świetnie się to uzupełnia. Kremlowski aparat propagandowy wykonał tu przemyślaną, profesjonalną robotę – podsumował Jakub Olchowski. (PAP)
gru/ bst/ mhr/

























































