Po weekendzie kurs euro utrzymał się poniżej 4,50 zł i jak dotąd nie sprowokowało to interwencji walutowej Narodowego Banku Polskiego, której wcześniej można się było obawiać.


W poniedziałek o 10:10 kurs euro kształtował się na poziomie 4,4867 zł, a więc bardzo podobnie jak w piątek wieczorem. Za dolara amerykańskiego trzeba było zapłacić niespełna 3,73 zł. Frank szwajcarski kosztował mniej niż 4,14 zł. Funt szterling notowany był po przeszło 4,11 zł.
W grudniu NBP kilkukrotnie (lecz nieoficjalnie) interweniował na rynku, wydatnie osłabiając złotego na koniec 2020 roku. Później przedstawiciele polskich władz monetarnych wielokrotnie i oficjalnie grozili interwencyjną wyprzedażą złotego, ale jak dotąd do niej nie doszło.
- Celem rozpoczętych w grudniu interwencji było ograniczenie presji na aprecjację złotego i wzmocnienie oddziaływania poluzowania polityki pieniężnej na gospodarkę. Operacyjnie celem tych działań nie jest i nie będzie utrzymanie kursu na z góry określonym poziomie - na jakimś określonym kursie. Nigdy tak nie było, ani nigdy tak nie będzie – powiedział podczas piątkowej wideokonferencji prezes NBP Adam Glapiński.
Ta wypowiedź nieco złagodziła obawy przed tym, że NBP będzie bronił linii 4,50 zł. „Liczymy, iż piątkowe wypowiedzi prezesa NBP, które poczytujemy za mniej łagodne niż poprzednio, mogą uruchomić nowy potencjał do umocnienia polskiej waluty. Przy umiarkowanie sprzyjającym sentymencie inwestycyjnym kurs EUR/PLN może, w naszej ocenie, zniżkować poniżej poziomu 4,48” – napisano w poniedziałkowym raporcie Banku Millennium.
Przeczytaj także
- Zrelaksowane podejście NBP do kwestii walutowych i mówienie o interwencjach walutowych jako o uwieńczonym sukcesem kroku z przeszłości przypieczętowało spadek EUR/PLN w okolice 4,50 zł. De facto udzielono tym samym przyzwolenia na umocnienie, choć nie jest ono bezwarunkowe – zaznaczyli analitycy banku Pekao.
KK/PAP

























































