O manipulacji wynikami wyszukiwań przez Google mniej lub bardziej oficjalnie mówi się od wielu lat. Ujawniony w ubiegłym tygodniu raport amerykańskiej Federalnej Komisji Handlu (FTC) pokazuje, w jaki sposób internetowy potentat przedkładał interesy swoich serwisów nad potrzeby użytkowników.



To oczywiście za mało, aby zachwiać jego pozycję, jednak wiedza na temat podejrzanych praktyk na pewno pomoże konsumentom dokonywać bardziej racjonalnych wyborów.
Swoi przede wszystkim
Jak wykazali pracownicy biura FTC ds. konkurencji, Google promowało swoje portale na temat handlu, podróży i drobnej przedsiębiorczości, zmieniając kryteria rankingów i usuwając lub obniżając rangę wyników związanych z konkurencją. Szczególnie drastyczny przykład to wyszukiwarka połączeń lotniczych. Mimo że odpowiednie narzędzie Google oferowało mniej opcji, było mocniej wyeksponowane niż inne podobne strony. Także kolejność wyświetlania serwisów o zakupach miała niewiele wspólnego z ich rzeczywistą popularnością, ponieważ pomimo negatywnej reakcji grupy docelowej dziesięć z nich po prostu… zniknęło z rezultatów.
Skala zafałszowań może w najbliższym czasie wzrosnąć, ponieważ wyszukiwarka planuje (przynajmniej w USA) bardziej zająć się reklamami hoteli (pod tym względem konkuruje z mocno promującym się m.in. na Facebooku Trip Advisorem) i ubezpieczeń samochodowych. Budzi to uzasadniony niepokój niepowiązanych z Google portali. Gra toczy się przecież o wielkie pieniądze – w 2013 r. światowy biznes wydał ok. 20 mld dolarów na odpowiednie pozycjonowanie stron. Specjalizujący się w lokalnych ogłoszeniach Yelp oskarża swojego potężnego rywala o kradzież recenzji. Webmasterzy z Mountain View zostali także przyłapani na kopiowaniu rankingów popularności produktów z Amazona. Czołowa internetowa księgarnia nie komentuje tych pogłosek.
Naginanie algorytmów
Oficjalnie twórcy wyszukiwarki twierdzą, że odpowiedzi na pytania użytkowników zależą od specjalistycznych wyliczeń, które biorą pod uwagę m.in. liczbę linków prowadzących do danej strony oraz kliknięć odwiedzających je osób. Była wiceprezydent Google Marissa Mayer, która obecnie pracuje jako dyrektor w Yahoo Inc., zdradziła jednak, że jej poprzedni pracodawca nie chciał ryzykować porażki swoich serwisów branżowych, dlatego stworzył dla nich własny algorytm, który automatycznie sytuował je wyżej niż inne strony.
FTC badała także, czy Google próbował ograniczać możliwość współpracy z innymi wyszukiwarkami swoim reklamodawcom i stronom porządkującym zasoby internetu w rodzaju Binga. W trakcie śledztwa odpowiedzi na te pytania także okazały się twierdzące, aczkolwiek z powodu rzekomego braku ostatecznych dowodów nie wszystkie trafiły do końcowego raportu, a komisja nie znalazła podstaw do wszczęcia postępowania antymonopolowego. Szef firmy Eric Schmidt, zeznając przed amerykańskimi senatorami w 2011 r., zaprzeczał, jakoby wiedział cokolwiek o braku obiektywizmu swoich pracowników. Jedyne reakcje Google na uwagi kontrolerów to zezwolenie firmom na wycofanie swoich danych ze specjalnych wyników wyszukiwania przy jednoczesnym pozostawieniu ich w ogólnej bazie oraz łatwiejsze dostosowywanie kampanii reklamowych do ich preferencji.
Ułomna wolność słowa
Dlaczego manipulatorzy uniknęli pozwu? Branżowe pismo „Slate” twierdzi, że wykorzystują w swojej obronie sławną pierwszą poprawkę do Konstytucji USA. Według interpretacji prawników Google tworzenie algorytmu zarządzającego przeglądarką jest takim samym procesem edytorskim, jak np. przygotowywanie gazety do druku, zakłada więc całkowitą dowolność doboru tematów. Paradoksalnie, im więcej luk w tym mechanizmie, tym więcej w pracy moderatorów zasługującego według tego rozumowania na ochronę kreatywnego pierwiastka.
Jakkolwiek bezkarność internetowego giganta może drażnić, publicysta „Slate” Mark Joseph Stern słusznie zauważa, że te same zasady dotyczą stron typu Yelp, które nie ukrywają, że nie rządzą się obiektywnymi algorytmami. W prasie drukowanej podobne zasady zostały ustalone w 1973 r. przez Sąd Najwyższy Florydy. Zadecydował o niezgodności z prawem obowiązującego w tym stanie przepisu nakazującego gazetom publikować polemiczne teksty czytelników związane z krytykującymi ich artykułami.
Zagrożona demokracja
Nieuczciwość Google wpływa nie tylko na biznes, lecz także na życie polityczne. W czerwcu 2014 r. BBC opublikowała rezultaty badań amerykańskiego psychologa Roberta Epsteina. Wraz ze swoimi współpracownikami udowodnił on, że sondowani mieszkańcy San Diego po zapoznaniu się z faworyzowanymi przez wyszukiwarkę materiałami całkowicie zmienili swoje początkowe zdanie na temat pretendentów do tytułu premiera Australii. Według naukowca, który przeprowadził również podobny eksperyment w Indiach, statystycznie około 3 proc. wyborców opiera swoje preferencje wyłącznie na tym, który kandydat jest bardziej widoczny w internecie.
W tym wypadku również trudno znaleźć satysfakcjonujące wszystkich rozwiązanie. Zajmujący się tą tematyką dziennikarz Gideon Resnick podkreśla, że nie byłby nim na pewno wymóg upubliczniania jedynie pozytywnych tekstów na temat kandydatów na urzędy, a oddziaływania WWW na opinię publiczną nie da się łatwo oddzielić od wpływu prasy czy telewizji. Złośliwi sugerują, że Epstein chciał się zemścić na Google za pomyłkowe oznaczenie jego prywatnej strony jako niebezpiecznej dla użytkowników.
Co na to Europa?
Unia Europejska z pozoru podchodzi do tematu z większą surowością, jednak postępowanie antymonopolowe przeciw Google toczy się już przez pięć lat, a obydwie strony nie są zdolne do kompromisu. Podobne śledztwa w ostatnich latach wszczęły także: Kanada, Brazylia, Indie i Rosja. Publikacja raportu FTC może zwiększyć determinację pozaamerykańskich ośrodków decyzyjnych, tym bardziej że w marcu 2004 r. Komisji Europejskiej udało się narzucić innej nadużywającej swojej pozycji informatycznej megakorporacji – Microsoftowi, grzywnę w wysokości 1,44 mld dolarów. Poza tym na innych kontynentach Google nie może liczyć na ochronę swoich byłych pracowników, którzy obecnie zajmują wysokie stanowiska w administracji Baracka Obamy, jak np. doradzająca mu Megan Smith czy szefowa krajowego urzędu patentowego Michelle Lee.
Mówiąc w największym skrócie, wyszukiwarka padła ofiarą sprzeniewierzania się własnym zasadom. Jej twórcy wierzyli, że najlepiej jest robić jedną rzecz naprawdę dobrze, co stoi w jaskrawej sprzeczności z obecną wielobranżowością. A od prób zarobienia, na czym tylko się da, niedaleko do wymazania dawnego celu: „możesz zarabiać pieniądze, nie czyniąc zła”…
Kordian Kuczma
Autor jest doktorem nauk politycznych PAN























































