W USA nie słabnie oburzenie zachowaniem Donalda Trumpa w Helsinkach.
Demokratyczni kongresmeni chcą przesłuchać tłumaczkę Marinę Gross, która była jedynym po stronie amerykańskiej świadkiem rozmowy prezydenta z Władimirem Putinem, donosi portal ForeignPolicy.com. Bezpośrednio po szczycie w stolicy Finlandii Biały Dom był wyjątkowo powściągliwy w informowaniu, co było tematem rozmowy. W czwartek żądania demokratów zablokowali republikańscy członkowie komisji wywiadu w izbie reprezentantów. Choć okoliczności rozmów i konferencji w Helsinkach rzeczywiście były niespotykane, to przesłuchiwanie prezydenckich tłumaczy jest bez precedensu w nowoczesnej historii USA - twierdzą czołowi politycy republikańscy.
- Zdaję sobie sprawę, że to nadzwyczajna propozycja, ale czy nie nadzwyczajne jest, by przed rozmową z przeciwnikiem prezydent USA poprosił wszystkich członków gabinetu o wyjście z sali? – ripostował demokrata Adam Schiff.
Milczenie Białego Domu spotkało się to z gwałtowną reakcją opinii publicznej, napędzając spekulacje i oskarżenia, że Donald Trump jest na usługach rosyjskich służb. Jednak zdaniem Tylera Cowena, komentatora agencji Bloomberg, wyjaśnienie zachowania prezydenta agenturalnymi związkami z Rosją jest mniej prawdopodobne niż to, że zachowuje się po prostu „w swoim stylu”. Do takiego zachowania przyczynić się mogła ocena Donalda Trumpa, że większym zagrożeniem dla USA są Chiny, sprawa ingerencji Rosji w kampanię wyborczą jest dla wyborców mniej ważna niż np. kwestie służby zdrowia, a krytykowanie Władimira Putina jest równoważne z podważaniem także jego legitymacji.
- Taka interpretacja wciąż jest mało komfortowa. Oznacza, że Amerykanie mają prezydenta, który jest skłonny poświęcić dla swoich powodów reputację kraju – zauważa Tyler Cowen.


























































