Poniedziałkowa sesja na Wall Street zakończyła się zdecydowanie lepiej, niż się to zapowiadało. Nasdaq zdołał wyjść na zero, a S&P500 niemal odrobił początkowe straty. Za to Dow Jones zaliczył piąty spadek z rzędu.


To był jeden z tych dni, gdy Amerykanie postanowili zignorować obawy reszty świata. Umiarkowane spadki w Azji i wyraźna czerwień na europejskich parkietach sprawiały, że tydzień rozpoczął się w słabych nastrojach. Na otwarciu S&P500 stracił prawie 1%.
I od tego momentu zaczęło się skupowanie delikatnie przecenionych akcji. Straty z początku sesji zostały szybko odrobione i finalnie ograniczone do zaledwie 0,21% w przypadku S&P500. Jeszcze lepiej wypadł Nasdaq, który rzutem na taśmę wyszedł nad kreskę zyskując... 0,01%. Złe wrażenie pozostawiła jedynie średnia przemysłowa Dow Jonesa, która po obniżce o 0,41% zaliczyła piątą spadkową sesję z rzędu.
Inwestorów niepokoiła groźba eskalacji sporu handlowego, jaki Stany Zjednoczone prowadzą nie tylko z Chinami, ale też m.in. z Kanadą. Do sprzedawania akcji skłaniać mogły też coraz bardziej "jastrzębie" sygnały płynące z najważniejszych banków centralnych - era taniego pieniądza napędzającego giełdową hossę zdaje się dobiegać końca.
Do optymizmu nie skłaniała także wolta na rynku ropy naftowej. Po spadkach z poprzednich sesji w poniedziałek notowania "czarnego złota" podskoczyły o 3%. Katalizatorem tych wzrostów była groźba Chińczyków, którzy odgrażają się, że oclą amerykańską ropę.
KK

















































