Środowa sesja na nowojorskich giełdach przyniosła kontynuację wtorkowych spadków. Inwestorzy chyba powoli dochodzą do wniosku, że optymizm z poprzednich tygodni był mocno przesadzony.


W środę nie pojawiły się ani istotne dane z gospodarki, ani też z sektora korporacyjnego. Wystąpił za to przewodniczący Rezerwy Federalnej. Jerome Powell zasugerował, że nawet nadzwyczajne działania Fedu mogą nie wystarczyć, aby uniknąć poważnych strat w gospodarce. Była to wypowiedź o tyle szczera, co oczywista. Wszakże drukowanie pieniędzy jeszcze w żadnym kraju nie przyniosło dobrobytu. Zwykle raczej wysoką inflację.
- Chociaż reakcja w zakresie polityki monetarnej i fiskalnej była zarówno terminowa, jak i odpowiednio duża, może nie być ostatnim rozdziałem, biorąc pod uwagę, że perspektywy dla wzrostu PKB w USA są zarówno bardzo niepewne, jak i obarczone znaczącym ryzykiem pogorszenia koniunktury - powiedział Powell podczas środowej wideokonferencji.
Posiadaczom akcji i obligacji mogło się też nie spodobać, że Powell (i przed nim inni decydenci z Fedu) nie przychylili się do wprowadzenia ujemnych stóp procentowych, czego od kilku dni żąda rynek kontraktów terminowych. O ile ujemne stopy w żaden sposób nie pomogły strefie euro w przezwyciężeniu poprzedniego kryzysu, to na krótką metę mają potencjał, aby jeszcze bardziej podnieść wyceny papierów wartościowych.
W komentarzach winę za środowe spadki zwalono na Powella i jego rzekomy „deficyt optymizmu”. Faktem jest jednak, że indeksy zaczęły spadać dopiero po godzinie handlu, choć szef Fedu wypowiadał się jeszcze przed startem notowań na rynku kasowym. Było to raczej uzasadnienie w myśl zasady, że lepsze jest uzasadnienie słabe niż żadne.
Tak czy inaczej środa przyniosła istotne pogłębienie wtorkowych spadków. Dow Jones po utracie ponad 500 punktów (czyli 2,17%) osunął się do 23 247,97 pkt. S&P500 spadł o 1,5%, schodząc do 2 820 pkt. Nasdaq Composite zniżkował o 1,55%, do 8 863,17 pkt.
Jest jeszcze zbyt wcześnie, aby przesądzać, że majowe spadki mogą oznaczać początek kolejnej fali bessy. Jednakże marcowo-kwietniowe odbicie poszło chyba nieco za daleko, a optymizm części inwestorów prawdopodobnie okaże się przesadzony. Znoszenie koronawirusowych zakazów w Ameryce idzie jak po grudzie i nie wiadomo, kiedy w ogóle największa gospodarka świata wróci do jako takiego funkcjonowania.
Wiadomo za to, że USA i praktycznie cały świat znalazły się w gospodarczej depresji, jakiej nie widziano od 90 lat. Załamanie koniunktury jest potężne i nawet pewne odreagowanie po „odmrożeniu gospodarki” nie przywróci dawnego potencjału produkcyjnego. Wiele biznesów już się nie otworzy, inne drastycznie zetną koszty, a miliony miejsc pracy znikną permanentnie. W takim otoczeniu zyski giełdowych spółek mogą nawet przez kilka lat nie wrócić do poziomu z 2019 roku.
Krzysztof Kolany






















































