REKLAMA
RELACJA Z FORUM FINANSÓW

Lewandowski: wchodząc do UE i NATO zawinęliśmy do bezpiecznej przystani

2014-04-30 08:00
publikacja
2014-04-30 08:00

Przystępując do Unii Europejskiej i NATO rozminęliśmy się ze złym losem i zawinęliśmy do przystani bezpieczeństwa - powiedział w rozmowie z PAP komisarz UE ds. budżetu Janusz Lewandowski, podsumowując 10 lat obecności Polski w UE.

"W czasie kryzysu na Ukrainie lepiej niż kiedykolwiek rozumiemy, jak mądrym wyborem Polaków było wstąpienie do UE, również w kontekście bezpieczeństwa kraju - powiedział Lewandowski. - Mam nadzieję, że politycy, którzy kiedyś zniechęcali Polaków do tego wyboru, otrzeźwieli na tyle, by dostrzec, na jaki los skazaliby Polskę, gdybyśmy teraz, jak Mołdawia czy Ukraina, miotali się między UE a Rosją Putina".

Zdaniem komisarza nie spełniły się rozpowszechniane przed 10 laty przez przeciwników integracji z UE "strachy na lachy", jak zalew zachodniej żywności, wykup ziemi czy utrata tożsamości narodowej. Dziś z kolei Polacy znów powinni dokonać mądrego wyboru i "przyspieszyć w sprawie euro, wychodząc z analizą +za i przeciw+ poza ekonomię" - ocenił.

PAP: Jak podsumowałby pan bilans 10 lat obecności Polski w UE?

Janusz Lewandowski: Unia Europejska jest obszarem wspólnych wygranych, czego nie rozumieli ci, którzy w 2004 r. ostro zniechęcali Polaków do członkostwa. Wejście do UE nie było zrządzeniem niebios, ale wyborem Polaków, dokonanym na przekór wielu politykom, którzy dotąd nie przeprosili za te "strachy na lachy", rozpowszechniane po to, byśmy zostali za burtą Unii.

Takim dyżurnym straszakiem była wizja Polski zalewanej przez zachodnią żywność. W rzeczywistości w ciągu dekady obecności w UE wartość polskiego eksportu produktów rolno-spożywczych wzrosła z ok. 5 mld euro do 18 mld euro, w 80 proc. na rynki UE. Przed referendum akcesyjnym straszono też, że obcokrajowcy wykupią polską ziemię. Okazało się, że to margines, a wartość ziemi w Polsce wzrosła z poziomu ok. 6 tys. zł za hektar w obrocie prywatnym do 26 tys. i jest najwyższa w naszej części Europy. I tak dalej, bo tego czarnowidztwa, któremu zaprzeczyła rzeczywistość, było mnóstwo.

Podsumowując dziesięciolecie w czasie kryzysu na Ukrainie lepiej niż kiedykolwiek rozumiemy, jak mądrym wyborem Polaków było wstąpienie do UE, również w kontekście bezpieczeństwa kraju. Mam nadzieję, że politycy, którzy kiedyś zniechęcali Polaków do tego wyboru, otrzeźwieli na tyle, by dostrzec, na jaki los skazaliby Polskę, gdybyśmy teraz, jak Mołdawia czy Ukraina, miotali się między UE a Rosją Putina.

Wstępując do UE w 2004 r., a pięć lat wcześniej do NATO, rozminęliśmy się ze złym losem. W tej chwili rozumiemy, że dzięki tym decyzjom, po stuleciach bardzo burzliwej historii, zawinęliśmy do przystani bezpieczeństwa. Obie te rocznice uświadamiają nam mądrość polskiego wyboru.

PAP: A wymierne korzyści z obecności w Unii?

J.L.: W ciągu minionych dziesięciu lat nasz kraj otrzymał z UE ponad 60 mld euro netto. Żaden kraj w historii UE takiego wyniku rozliczenia budżetowego nie zanotował. A jeszcze się szykuje kolejne ponad 100 mld przez następne siedem lat.

Unijne wymogi, kontrolowanie przyznawanych funduszy i zarządzanie nimi sprawiają, że członkostwo w UE wymusiło w Polsce lepszy poziom służby cywilnej. Administracja dorastała do standardów unijnych i przez to podnosiła własny standard. Inaczej nie skonsumowalibyśmy tych gigantycznych funduszy.

PAP: Przed 2004 r. obawiano się również o polską suwerenność i tożsamość narodową. Członkostwo w każdej organizacji ogranicza suwerenność państwa; ile zabrała nam jej Unia?

J.L.: Integracja europejska nie rozmywa tożsamości narodowej, a nawet wspomaga tożsamości regionalne. Częścią "strachów na lachy" związanych z akcesją było też to, że się roztopimy w europejskim tyglu, że Unia nas wynarodowi. Wprawdzie państwa członkowskie przekazują część swej suwerenności na szczebel wspólnoty, ale robią to w oczekiwaniu określonych korzyści, jakie daje np. wspólny rynek. Oddając kompetencje w sprawie dyscypliny finansowej, oddalamy od siebie zagrożenie psucia finansów publicznych, bo na polityków, którzy to właśnie robili w krajach południa, powodując dramat Grecji czy Portugalii, są nałożone zewnętrzne ograniczenia i sankcje. Mechanizm dyscypliny finansowej nie szkodzi temu, kto prowadzi rozsądną politykę.

Natomiast nie widać, by po 60 latach integracji Francuz czuł się mniej Francuzem, a Polak, po 10 latach w UE, był w mniejszym stopniu Polakiem. Jest nawet więcej dumy z polskości, bo widać, że nas doceniają. Budzą się jednocześnie tożsamości regionalne. Mogę się czuć Pomorzaninem, Polakiem i zarazem Europejczykiem - to się nie wyklucza.

PAP: Czy UE oswoiła się już z tym wielkim rozszerzeniem 2004 r., czy też nadal uważa nowe kraje za ciężar?

J.L.: Unia ma do dziś problem ze skonsumowaniem tego rozszerzenia, bo towarzyszył mu proces pogłębiania integracji. Niełatwo było Unii jednocześnie się pogłębiać i rozszerzać. Rozszerzenie w 2004 r. było wyjątkowe nie tylko ze względu na liczbę przystępujących do UE krajów, ale też ze względu na to, że były to kraje biedne, o PKB - tak jak Polska - na poziomie 30 proc. PKB starych krajów UE.

Rodziło to też problemy budżetowe. UE od dłuższego czasu poszerzała się wyłącznie o beneficjentów budżetu. Do budżetu dopłaca tylko 9 na 28 krajów członkowskich; ta proporcja jest zła, bo ciężar dla krajów-płatników netto rośnie.

Jednak ci, który dopłacają do unijnego budżetu, wiedzą jednocześnie, że - biorąc pod uwagę choćby Polskę - robią dobry interes. Uczestniczą w tych wielkich projektach modernizacyjnych; szczególnie Austriacy czy Niemcy obficie korzystają z tego wielkiego placu budowy, jakim jest Polska.

PAP: Zrozumiała to też opinia publiczna na Zachodzie?

J.L.: Rozszerzenie wyszło z mody, ale to nie Polacy o tym zadecydowali. Są pewne wątpliwości, co standardów państwowości w Bułgarii, czy Rumunii, często podnoszone przez przeciwników rozszerzenia, co może utrudnić akcesję krajów bałkańskich.

Ale w Unii poważniejszy jest obecnie inny rozdźwięk. Mamy do czynienia z brakiem zaufania Północy do Południa. Linia podziału przestała być linią nowi-starzy członkowie czy Wschód-Zachód. Mamy nową linie podziału i na tym tle Polska jest klasyfikowana, jako kraj nieomal nordycki w sensie kultury gospodarczej.

PAP: Bardzo często dyskusja o bilansie członkostwa w Unii koncentruje się na naszych korzyściach materialnych. Czy po 10 latach nie czas zacząć rozmawiać też o odpowiedzialności, jaką powinniśmy ponosić?

J.L.: Faktycznie namacalne korzyści materialne wymuszają perspektywę, która jest niepełna, a nawet roszczeniowa. Tymczasem my od pewnego czasu dobrze czujemy się w europejskim domu i współdecydujemy o jego przyszłości. Tak powinniśmy patrzeć na udział we wspólnocie. Mamy też dodatkowy mechanizm wpływu na przyszłość UE: Trójkąt Weimarski, który pozwala uzgadniać główne interesy w trójkącie Paryż-Berlin-Warszawa. To jest dźwignia, dodająca nam nieco wagi w rozgrywkach europejskich. W takich dziedzinach, jak polityka wschodnia, polityka energetyczna i recepty ekonomiczne Polska jest wiarygodna i uważnie słuchana.

Oczekuje się od Polaków przejęcia odpowiedzialności za przyszłość zjednoczonej Europy, zwłaszcza, gdy Anglicy rozprawiają o wyjściu z UE, a dwie kolejne stolice wagi ciężkiej, czyli Madryt i Rzym mają gospodarcze kłopoty. Warszawa awansowała dziś do roli prawdziwego "rozgrywającego" na forum UE.

PAP: Świadczy to o zmianie wizerunku Polski?

J.L.: W czasie negocjacji Polska była uważana za kłopot. Była krnąbrnym partnerem, z którym ciężko się negocjowało. W niektórych stolicach pojawiały się głosy, że rozszerzenie trzeba przeprowadzić bez Polaków, bo opóźniają cały proces. Pupilkami Unii byli wtedy Czesi i Węgrzy. Gdy dziś spojrzymy na postrzeganie Węgier pod rządami premiera Viktora Orbana i przez długie lata Czech za kadencji prezydenta Vaclava Klausa, widać, jak bardzo to się zmieniło.

Początki w UE dla Polski też nie były łatwe, bo lata 2005-2007, pod rządami PiS, Samoobrony i LPR, pogłębiały wizerunek kraju, który wszczyna konflikty, z którym trudno współpracować, bo cierpi - jak to nazywam - na "wzdęcie godnościowe". Dziś można mówić o prawdziwej rewolucji wizerunkowej - jesteśmy pozytywnym udziałowcem integracji europejskiej. Pragmatyzm i rozsądna argumentacja sprawiają, że Polska jest wiarygodna i słuchana, bo nie jest słuchany ktoś, kto np. ma opinię zapiekłego, zaślepionego rusofoba. Po 10 latach Polska jest "dobrą marką". Po optymizm jeździ się do Warszawy, a nie do innych stolic.

PAP: Kiedy Polska może stać się płatnikiem netto do unijnego budżetu i co to zmieni w naszym położeniu w UE?

J.L: Nie wygląda na to, że już w roku 2020 staniemy się płatnikiem netto. Na razie nie wiemy, jaka będzie przyszłość budżetów europejskich po 2020 r., skoro zapewne narodzi się odrębny budżet strefy euro. Wówczas będziemy musieli rozstrzygać zupełnie inne problemy, niż tradycyjne rozliczenia dla 28 krajów. Być może konkurować będą ze sobą dwa budżety, szukające oddzielnych źródeł zasilenia.

PAP: Czy w związku z tymi zmianami lepiej być już wkrótce w strefie euro?

J.L: Sytuacja geopolityczna sprawia, że euro staje się elementem wyboru strategicznego, geopolitycznego. Polska na razie potrafiła umiejętnie pełnić rolę spinacza między strefą euro a resztą krajów UE, ale są granice takiego działania. Zapewne przebudowa strefy euro wymusi to, że główny nurt integracyjny będzie koncentrować się wokół wspólnej waluty. Dlatego będzie trzeba przyspieszyć w sprawie euro, wychodząc z analizą "za i przeciw" poza ekonomię. Podobnie jak to było z wyborem członkostwa w roku 2004 i ponownie odrzucając "strachy na lachy".

W Brukseli rozmawiały Anna Widzyk i Marzena Kozłowska (PAP)

awi/ mzk/ kot/ eaw/ jra/

Źródło:PAP
Tematy
Miejski model Ford Puma. Trwa wyjątkowa wyprzedaż

Komentarze (1)

dodaj komentarz
~Ogonowski
Lewandowski wymyśla strachy, związane z Rosją. Polska nie ma swojego Naddniestrza. Krym to rosyjski obszar etniczny a Polska takich nie ma w swoim składzie. Absurdem jest utożsamianie Polski z Ukrainą czy Mołdawią.

Polecane

Najnowsze

Popularne

Ważne linki