

Żyjemy w kraju, którego mieszkańcy odmówili rozmnażania się. Współczynnik dzietności na poziomie 1,33 (212. miejsce na świecie!) gwarantuje nam nie tylko spadek liczby ludności, ale przede wszystkim szybkie starzenie się społeczeństwa. Według prognoz Głównego Urzędu Statystycznego do połowy XXI wieku ludność Polski zmniejszy się z obecnych 38,4 mln do niespełna 34 mln. To są dane bez uwzględnienia faktycznej emigracji, która już teraz pozwala obniżyć te szacunki o 1,5 mln.
Istota zapaści demograficznej tkwi jednak nie tyle w spadku liczby ludności, co w zmianie jej struktury. Na koniec 2014 roku w Polsce mieliśmy 6,9 mln dzieci i młodzieży (tj. w wieku 0-17 lat), których udział w ogólnej populacji wyniósł 18%. W roku 1990 odsetek dzieci i młodzieży wynosił 30%. Już od roku 2015 zacznie maleć liczba ludności w wieku produkcyjnym (15-64 lat), która zmniejszy się z obecnych 26,6 mln do 18,7 mln w roku 2050. Jeśli nic się nie zmieni, Polska przez następne 35 lat utraci 30% ludzi zdolnych do pracy. Za to odsetek ludzi w wieku poprodukcyjny (65+) ulegnie podwojeniu i sięgnie 33%.
W kontekście katastrofy demograficznej nie należy pytać czy, ale ilu i jakich imigrantów Polska powinna przyjąć. Kraj z kurczącą i starzejącą się populacją odcinający się od imigrantów skończy jak pogrążona w trwającym od ćwierć wieku kryzysie gospodarczym Japonia. Jeśli nie chcemy zostać „drugą Japonią”, powinniśmy zacząć przychylniej myśleć o imigrantach.
Byle nie na sposób unijny, gdzie Komisja Europejska wprowadziła urągające ludzkiej godności i zdrowemu rozsądkowi „kwoty imigracyjne”. Byłoby dla nas lepiej, gdyby osiedlali się u nas ludzie z krajów bliskich nam kulturowo, językowo (Ukraina i Białoruś) lub religijnie. Z otwartymi rękoma przywitajmy specjalistów chcących u nas pracować i nie zaglądajmy im w paszporty. Ale w pierwszej kolejności obowiązkiem państwa polskiego jest zapewnienie warunków do sprawnej repatriacji Polaków osiadłych za granicą, w tym przede wszystkim potomków Polaków wysiedlonych przez Stalina w głąb ZSRR. Uważam też, że naszym moralnym obowiązkiem jest udzielenie schronienia prześladowanym Syryjczykom. A rachunek za ich przyjęcie powinniśmy wystawić rządom Kataru i USA, bo to one sfinansowały i dozbroiły bojowników Państwa Islamskiego, aby obalić reżym al-Asada.
Póki co jesteśmy krajem jednolitym etnicznie (Polacy stanowią 96,9% ludności Polski), co w najbliższych dekadach może się stać jednym z naszych głównych atutów w Europie kolonizowanej przez mieszkańców Afryki i Bliskiego Wschodu. Sądzę jednak, że nie stałoby się nic złego, gdyby odsetek mniejszości etnicznych w Polsce wzrósł do 10-15%.
Ale tylko pod warunkiem, że będą to imigranci mocno zdywersyfikowani pod względem kraju pochodzenia i że będą to ludzie chcący u nas pracować oraz akceptujący podstawowe zasady zachodniej cywilizacji (wolność jednostki, prawo własności, rozdzielność religii od państwa). Wprowadzone powinny też zostać jasne zasady odsyłania z powrotem niechcianych imigrantów (np. bojowników ISIS). Masowy import całych afrykańskich klanów na wzór Francji czy Szwecji i utrzymywanie ich z zasiłków socjalnych z pewnością nie jest najlepszym pomysłem.
Tekst stanowi komentarz do artykułu: "Imigranci w Polsce: kim będą? Jak dużo dostaną?".