Argentyna zwróciła się z prośbą o wsparcie finansowe do Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Pożyczka z MFW ma ustabilizować notowania tonącego peso i uratować kraj przed dziewiątą plajtą w ciągu 200 lat.
"To pomoże nam zmierzyć się z nowym globalnym scenariuszem i uniknąć kryzysu podobnego do tych, z jakimi mierzyliśmy się wcześniej w naszej historii" - powiedział w telewizyjnym orędziu do narodu prezydent Argentyny Mauricio Macri.
"Poszukujemy prewencyjnego finansowania dla Argentyny, aby przywrócić stabilność rynkowi. Rozpoczęliśmy rozmowy z MFW w sprawie pozyskania prewencyjnej linii kredytowej" - powiedział argentyński minister skarbu Nicolas Dujovne.


Ani Macri ani Dujovne nie ujawnili, o jaką kwotę prosi Argentyna. Według nieoficjalnych źródeł agencji Bloomberg mowa jest o 30 miliardach dolarów elastycznej linii kredytowej z MFW. W czwartek do siedziby Funduszu w Waszyngtonie udaje się argentyński minister skarbu Nicolas Dujovne.
Elastyczna linia kredytowa (FCL) z MFW jest instrumentem, który ma działać zapobiegawczo i stabilizować krajową walutę bez konieczności zaciągania zobowiązań w Funduszu. MFW stawia do dyspozycji kraju określoną pulę pieniędzy, ale kraj nie ma obowiązku skorzystania z niej. FCL jest zarezerwowana tylko dla państw o "silnych fundamentach gospodarczych" i które zgadzają się na wdrożenie rekomendacji Funduszu. W przeszłości z tego instrumentu korzystały jedynie Kolumbia, Meksyk i Polska. Polska ani razu nie uruchomiła kredytu w ramach FCL i w zeszłym roku nie przedłużyła linii kredytowej w Funduszu.
Zwrócenie się z supliką do MFW można uznać za kapitulację Argentyny i przyznanie, że ostatnie działania banku centralnego nie osiągnęły zamierzonych celów. Na przełomie kwietnia i maja argentyński bank centralny trzy razy podniósł stopy procentowe - łącznie o ponad 12 punktów procentowych, do poziomu 40%. To najwyższa stopa procentowa wśród 50 największych gospodarek świata.


Lecz nawet tak desperackie ruchy nie powstrzymały spadku wartości peso. We wtorek kurs dolara osiągnął rekordowo wysoki poziom 23 peso. Od początku roku argentyńska waluta straciła do dolara blisko 18%. Jeszcze w grudniu 2015 roku - po zerwaniu z polityką oficjalnego kursu walutowego i kontroli przepływu kapitału - cena dolara w Argentynie wynosiła ok. 13 peso.
W świecie finansów Argentyna wyrobiła sobie opinię wyjątkowo niesolidnego dłużnika i stała się przykładem gospodarczej degrengolady. Sto lat temu był to jeden z najbogatszych krajów świata. Teraz jest biedniejszy od Węgier, Litwy czy Grecji. Licząc w parytecie siły nabywczej, PKB przypadający na Argentyńczyka jest niższy niż w Rumunii, Kazachstanie czy Rosji.
W swej 200-letniej historii Argentyna bankrutowała aż ośmiokrotnie - ostatni raz w roku 2014. A mimo to rok temu wyemitowała obligacje stuletnie denominowane w dolarze amerykańskim. I - o dziwo - chętnych na nie nie brakowało. Sprzedały się papiery o wartości nominalnej 2,75 mld dol. Dziś cena argentyńskich obligacji zapadających w roku 2117 obniżyła się do 84,5 USD za sto dolarów wartości nominalnej.
Argentyna wciąż nie może sobie poradzić z galopującą inflacją i nadmiernymi wydatkami państwa. Według oficjalnych danych ceny rosną w tempie przeszło 25% rocznie - wyższą inflację ma tylko Wenezuela. Rząd nie potrafi sobie poradzić także z okiełznaniem wydatków - dziura budżetowa od kilku lat przekracza zalecany limit w wysokości 3% PKB. Relacja długu publicznego do PKB w ciągu 5 lat podskoczyła z 40% do 54%.