Niemiecki dziennik „Berliner Zeitung” ocenił w środę, że sprawa podejrzanego o wysadzenie Nord Stream Wołodymyra Ż. i wynik postępowania ekstradycyjnego może wpłynąć na relacje polsko-niemieckie.


Premier Donald Tusk oświadczył we wtorek, że w interesie Polski nie jest oskarżanie albo wydawanie Ż., podejrzanego o wysadzenie bałtyckiego gazociągu, w ręce innego państwa. Jak dodał, jako jedyni w kwestii Nord Stream 2 wstydzić się powinni ci, którzy zdecydowali o jego budowie.
W opinii „Berliner Zeitung” szef polskiego rządu „wykorzystał tę sprawę do przekazania jasnego komunikatu politycznego”. „Skrytykował on (Tusk - PAP) dotychczasową politykę energetyczną Niemiec, którą ocenia jako ryzykowną i błędną” - czytamy.
Według gazety sprawa Wołodymyra Ż. została upolityczniona zarówno w Niemczech, jak i w Polsce. „Wypowiedzi Tuska głęboko ingerują w debatę na temat bezpieczeństwa energetycznego, niezależności i odpowiedzialności europejskiej. Polska od początku zdecydowanie sprzeciwiała się budowie gazociągu” - zaznaczono.
„Berliner Zeitung” zwróciła uwagę, że w polskich mediach „po cichu mówi się o możliwej blokadzie politycznej” wydania podejrzanego Niemcom.
Dziennik ocenił, że wynik postępowania ekstradycyjnego może wpłynąć na relacje polsko-niemieckie. „Oba kraje zajmują wspólne stanowisko w wielu kwestiach europejskich, jednak takie spory wystawiają te sojusze na próbę” – podkreślił.
Wołodymyr Ż. był poszukiwany europejskim nakazem aresztowania wydanym przez Federalny Trybunał Sprawiedliwości w Karlsruhe w związku z podejrzeniem sabotażu, zniszczenia mienia oraz zniszczenia rurociągu Nord Stream 2. Został zatrzymany 30 września w miejscu zamieszkania - w podwarszawskim Pruszkowie. W poniedziałek warszawski sąd okręgowy przedłużył areszt dla podejrzanego do 9 listopada.
O jego ewentualnym wydaniu Niemcom będzie decydował sąd.
Do zniszczenia trzech z czterech nitek Nord Stream 1 i Nord Stream 2, przeznaczonych do transportu gazu ziemnego z Rosji do Niemiec, doszło 26 września 2022 r. (ponad siedem miesięcy po wybuchu pełnoskalowej rosyjskiej agresji na Ukrainę) na głębokości około 80 metrów, na dnie Morza Bałtyckiego.
49-letni Ukrainiec twierdzi, że nie miał nic wspólnego z atakiem i że w czasie, gdy do niego doszło, przebywał w Ukrainie.
Z Berlina Iwona Weidmann (PAP)
ipa/ akl/ js/ amac/