Profesor Rybiński zaproponował, by rodzice otrzymywali po 1 tys. zł miesięcznie na każde dziecko, które nie ukończyło 18 roku życia. Zdaniem rządu pomysł jest absurdalny, bo kosztowałoby nas to ponad 85 mld zł rocznie. To nie do końca prawda, bo projekt dotyczyłby tylko nowo narodzonych dzieci. Tak wysokie koszty ponosilibyśmy dopiero za kilkanaście lat.
Z danych GUS wynika, że w Polsce w 2010 roku żyło 7,1 mln ludzi, którzy nie ukończyli 18 roku życia, czyli są w wieku przedprodukcyjnym. Rachunek wydaje się prosty - gdyby każdemu wypłacać 1 tys. zł miesięcznie to kosztowałoby budżet państwa 7,1 mld zł miesięcznie, czyli 85 mld zł rocznie.

Image licensed by Ingram Image
Ta przerażająco ogromna kwota obiegła wszystkie media w kraju, ale nie ma nic wspólnego z projektem profesora Rybińskiego, bo ten dotyczy tylko nowo narodzonych dzieci. W 2012 roku liczba urodzeń w Polsce wyniosła 380 tysięcy. Zatem w pierwszym roku koszty dofinansowania rodziców wyniosłyby ok. 4,5 mld zł. Jeżeli projekt odniósłby skutek i liczba urodzeń wzrosła do 500 tysięcy rocznie, to koszty wyniosłyby 6 mld zł.
| »Armagedon w portfelu Rybińskiego |
Mniej więcej tyle w 2013 roku wydamy na aktywne formy "walki z bezrobociem". Niestety, w każdym kolejnym roku, a dokładnie przez następne 18 lat, wydatki zwiększałyby się o ok. 6 mld zł rocznie, czyli gdyby wprowadzić je dzisiaj, to w 2031 roku na dofinansowanie nowo narodzonych trzeba by zarezerwować ok. 108 mld zł. Skumulowany koszt w tym okresie bez uwzględnienia inflacji wyniósłby bilion złotych! Oczywiście, przy założeniu, że co roku rodziłoby się 500 tysięcy dzieci.
Jaki byłby efekt?
Przyjmując, że przeciętna liczba zgonów wahałaby się w granicach 400 tysięcy rocznie, to na 18 lat powinno być 1,8 mln obywateli więcej. Teoretycznie bylibyśmy 40-milionowym narodem z dużą liczbą młodych ludzi. Jednak istnieje duże zagrożenie, że system wsparcia nowo narodzonych nie tylko doprowadziłby do bankructwa kraju, ale przede wszystkim szerzył patologie społeczne. Tzw. "element społeczny" płodziłby dzieci, tylko po to, aby otrzymać "socjal". Do jakich kryminogennych patologii prowadzi polityka bezwarunkowego dofinansowywania każdego obywatela obecnie mogą przekonać się państwa Europy Zachodniej.
Propozycja zbyt droga, ale coś trzeba zrobić?
Polacy są przyzwyczajeni do dotowania współobywateli, bo roczna dotacja z budżetu państwa dla ZUS-u wynosi 37 mld zł, a refundacja z tytułu przekazywania składek do OFE - 11 mld zl. Słowem, "deficyt" systemu emerytalnego wynosi 48 mld zł - bez tych pieniędzy po prostu zabrakłoby na świadczenia dla starszych ludzi. Zatem pomysł, aby dotować rodziców, którym urodzą się dzieci nie jest szczególnie nowoczesnym rozwiązaniem ekonomicznym, nieznanym do tej pory w polskich realiach.
Nie możemy odwracać głowy od problemu, jakim jest nadchodząca katastrofa demograficzna. Po niżu zwykle jest wyż, ale w tym wypadku grozi nam stały spadek liczby urodzeń o 30%. Jeżeli nic nie zrobimy w 2030 liczba urodzeń spadnie do 238 tysięcy rocznie. Potem będzie już tylko gorzej. Zatem musimy coś zrobić, bo inaczej Polska stanie się krajem emigrantów z Afryki. W świetle danych z krajów regionu wynika, że wszyscy nasi sąsiedzi mają taki sam problem z demografią. W rankingu dzietności w pierwszej setce nie ma ani jednego państwa europejskiego. Polska zajmuje aż 211 pozycję!
Zmiany będą katastrofalne
Tutaj nie chodzi o to, że po prostu będzie nas mniej. Zmieni się struktura ludności, a powstaną nowe gałęzie gospodarki oparte na usługach dla ludności starszej - domy starców, produkcja protez, kliniki geriatryczne, itp. Innymi słowy, spora część z np. 600 tysięcy nauczycieli będzie musiała przekwalifikować się na pielęgniarzy. Prognoza dla ZUS-u również nie maluje się w różowych barwach. System będzie musiał zbankrutować, bo prawie w całości trzeba będzie go finansować z dotacji budżetowych.
| »Jak sobie radzi Eurogeddon? |
To nie koniec złych wieści. Nawet oszczędzając w banku i korzystając z dobrodziejstw procentu składanego, każdy musi pamiętać, że ten system działa pod warunkiem, że na końcu okresu oszczędzania jest człowiek, który te pieniądze wypłaci. Bank jako instytucja nie może działać bez ludzi. Bez nich to tylko puste ściany, a pieniądze to tylko niewiele warte kawałki papieru.
Wysokie becikowe
| Znajdź nas na Twitterze |
| Obserwuj @Bankier_News |
Ciekawą propozycją jest zwolnienie ze składek ZUS rodziców dwójki i więcej dzieci, bez obniżania im wynagrodzenia. Po prostu pracodawca zamiast przelewać składki do ZUS, płaciłby im wyższe wynagrodzenie. Dzięki temu pensje rodziców realnie zwiększyłyby się koszt składek, czyli prawie 20%.
W połączeniu z ulgą podatkową na dzieci, wzrost wynagrodzenia rodziców w obrębie pensji brutto byłby znaczący. Ponadto eliminowałoby to niektóre patologie znane na zachodzie, czyli utrzymywanie się bezrobotnych ze świadczeń socjalnych na dzieci. Innymi słowy, zwolnienie choćby z części ZUS motywowałoby do legalnej pracy.
Można poszukać źródła problemów, zlikwidować ZUS i obniżyć podatki. Większość to ucieszy. Również mnie. Niestety nie ma rozwiązania, które nie miałoby swój słabych i mocnych stron. Niezależnie od przyjętej metody, zawsze pewna część środków publicznych będzie generować patologie. Zawsze też ktoś będzie twierdzić, że za dużo nas to kosztuje. Albo za mało.
Łukasz Piechowiak
Bankier.pl


























































