Po silnej, i chyba niezbyt uzasadnionej, wtorkowej zwyżce, w środę notowania ropy naftowej spadły o prawie 4%. Katalizatorem wyprzedaży naftowych kontraktów były zaskakujące dane o zapasach paliw w Stanach Zjednoczonych.


O 21:30 kontraktami na amerykańską ropę WTI handlowano po cenie 44,90 USD za baryłkę, a więc o 3,7% poniżej poziomu z wtorkowego zamknięcia. Europejski surowiec typu Brent potaniał o 3,7%, do 46,38 USD za baryłkę. W ten sposób wymazana została wczorajsza zwyżka, gdy bez wyraźnych powodów ropa podrożała po ok. 4%.
Tym razem przyczyny gwałtownego ruchu naftowych kontraktów wydają się dość oczywiste. Cotygodniowy raport Departamentu Energii pokazał przyrost zapasów benzyny o 1,2 mln baryłek. To sensacyjna informacja, ponieważ w USA mamy sezon urlopowy w pełni i Amerykanie pokonują setki mil swymi paliwożernymi autami. Zapasy gotowych paliw powinni więc szybko maleć.
Tak się jednak nie dzieje, co zapowiada ograniczenie produkcji w rafineriach i – w konsekwencji – mniejsze zapotrzebowanie na ropę naftową. To przypomniało uczestnikom rynku o wciąż sporej nadprodukcji surowca nie tylko w USA, ale praktycznie na całym świecie.
Ponadto raport EIA pokazał pierwszy od października 2015 roku wzrost wydobycia ropy naftowej w Stanach Zjednoczonych. Zwyżka produkcji była niewielka, ale uświadomiła inwestorom, że przy cenach rzędu 50 USD za baryłkę wydobycie w coraz większej liczbie „łupkowych” szybów znów staje się opłacalne. Analitycy od dawna powtarzają, że rynek potrzebuje dłuższego okresu niższych cen, aby wydobycie dostosowało się do zapotrzebowania.
Krzysztof Kolany