

Podczas czwartkowej sesji na Wall Street doszło do desperackiej próby zatrzymania spadkowej fali. Rezultat tego starcia giełdowych byków z niedźwiedziami był bliski remisu, z niewielkim wskazaniem na rzecz tych pierwszych.
Przystępując do czwartkowego handlu sentyment wśród giełdowych inwestorów był fatalny. Po kilkunastu sesjach głębokich rozczarować popularny wskaźnik nastrojów CNN (Fear&Greed Index) wskazywał na niemal ekstremalny strach. Równocześnie rynek był już mocno wyprzedany (14-dniowy RSI dla S&P500 spadł w pobliże 30 punktów) po tym, jak od końcówki marca S&P500 spadł o 15%.


Usilnie liczono więc na jakieś odbicie po tak silnej i męczącej przecenie. I nie do końca się to udało. Tuż po otwarciu rynku kasowego Nasdaq zniżkował o przeszło 2,2%, notując najniższe poziomy od listopada 2020 roku. Wyglądało to bardzo źle. Ale już dwie godziny później ten sam Nasdaq zyskiwał ponad 1,5%.
Na godzinę przed końcem sesji ponownie tracił ok. 2% i zapowiadało się na kolejny tryumf giełdowego niedźwiedzia. Jednak byki w ostatnich minutach przejęły inicjatywę i rzutem na taśmę wyprowadziły Nasdaq Composite na kosmetyczny plus (+0,06%). Na wykresie dziennym powstał długi dolny cień, co może (ale nie musi) sygnalizować moment lokalnego przesilenia.
Podobnie – choć przy mniejszej zmienności - wyglądała sytuacja na S&P500, który zakończył czwartkową sesję na najniższym poziomie 14 miesięcy, lecz ostatecznie tracąc zaledwie 0,13%. Dow Jones ograniczył skalę spadku do -0,33%.
Fundamentalnie sytuacja pozostaje jednak bez zmian. Rezerwa Federalna jest na kursie dość ostrego zacieśnienia polityki pieniężnej w obliczu niewiedzianej od 40 lat inflacji cenowej oraz trwającego już gwałtownego wyhamowania wzrostu gospodarczego. Po raz pierwszy od czterech dekad Fed podnosi stopy procentowe przy pogarszającej się koniunkturze gospodarczej i póki co nie reaguje na dość silną przecenę aktywów finansowych (Nasdaq ostatni raz spadał tak szybko w marcu 2020 roku).
Tym bardziej, że na froncie inflacyjnym wciąż nie widać znaczącej ulgi. Owszem, w kwietniu ceny producentów rosły wolniej niż w rekordowym pod tym względem marcu, ale sama dynamika amerykańskiego PPI okazała się wyższa od oczekiwań ekonomistów. Podobnie było dzień wcześniej w przypadku inflacji CPI w Stanach Zjednoczonych. Nie widać więc szansy, aby w gospodarka w najbliższych miesiącach pozwoliła bankierom centralnym zdjąć but z pedału hamulca i dać oddech wycenom aktywów finansowych.
Krzysztof Kolany
