Dziewięć i pół miliona mieszkańców i tylko 20 tys. bezrobotnych. Państwo bez dostępu do morza od dwudziestu lat rządzone przez jednego człowieka. Oficjalnie przeciętna pensja w tym kraju to ok. 1400 zł, a oficjalna roczna inflacja przekracza 16%.
W lipcu minie 20 lat odkąd prezydentem Republiki Białorusi został Aleksandr Łukaszenka. Jest najdłużej sprawującym ten urząd politykiem w Europie. Jednak jego osobisty sukces nie przekłada się na dobro narodu, który należy do grona najbiedniejszych na Starym Kontynencie. Polacy nieporadnie walczą o zachowanie Ukrainy w unijnej prozachodniej strefie wpływów. Białoruś nas nie interesuje. Czy słusznie?
Politycznie dzisiaj to przegrana sprawa
Białoruś znajduje się w silnej rosyjskiej strefie wpływów. Kraj ten jest uzależniony ekonomicznie i politycznie od Moskwy – w 2014 roku Rosja pożyczy Białorusi w sumie ponad 2 mld euro. Nie oszukujmy się – to nie dużo za lojalność. Pod koniec 2013 roku sytuacja finansów publicznych Białorusi mocno się pogorszyła.
Gwałtownie zmalały rezerwy walutowe m.in. poprzez malejący eksport i rosnący popyt na dewizy ze strony ludności, która wciąż w drugim obiegu rozlicza się dolarami i euro. W efekcie rezerwy walutowe Mińska w 2013 roku stopniały z 4 mld dolarów do 2,5 mld dolarów. Tylko w listopadzie ubiegłego roku zmniejszyły się o 350 mln dolarów. Spadek był na tyle wysoki, że gdyby nie rosyjska pożyczka to Białoruś nie byłaby wstanie pokryć w rezerwach wartości 3-miesięcznego importu. To w języku ekonomicznym oznacza, że państwo jest bankrutem. Łukaszenkę przy władzy utrzymuje tylko względny spokój ekonomiczny (chociaż Białoruś od lat nie radzi sobie z inflacją) dlatego dla niego rosyjskie wsparcie to być albo nie być.
Prezydent Białorusi od czasu do czasu podkreśla swoją niezależność i odrębność administracyjną, ale ma to głównie charakter propagandowy. Niemniej, to bardziej Białoruś niż Ukraina stanowi miękkie podbrzusze Moskwy. Ekonomicznie nie ma ona wielkiego znaczenia, ale politycznie jej rola dla tworzenia Unii Euroazjatyckiej (EUG) jest nie do przecenienia. O ile analitycy przekonują, że EUG bez Ukrainy nie będzie silną organizacją, o tyle bez Białorusi nie byłoby jej wcale.
Kraj ten wbija się klinem pomiędzy republiki bałtyckie i Ukrainę. W zasadzie oddziela Rosję od głównych szlaków komunikacyjnych. Ponadto przez terytorium Białorusi ciągnie się Gazociąg Jamalski oraz ropociąg "Przyjaźń". Innymi słowy, droga do osłabienia Rosji wiedzie przez Mińsk. Jednak skuteczniejszą metodą od Majdanu byłyby zachęty ekonomiczne, swobodniejszy przepływ kapitału i osób, zmiana polityki wizowej oraz niskooprocentowane pożyczki (naturalnie pod pewnymi warunkami, ale niekoniecznie odnoszącymi się do demokratyzacji).
Ekonomicznie Białoruś jest w bardzo ciężkiej sytuacji
Chociaż z oficjalnych statystyk wynika, że liczba bezrobotnych w tym kraju wynosi tylko 20 tys. osób to mamy tutaj do czynienia z tzw. bezrobociem ukrytym, zwłaszcza w sferze budżetowej, gdzie „pracuje” ponad 40% zatrudnionych. Dla porównania w Polsce sektor publiczny stanowi ok. 20%.
Od 1995 roku udział sektora prywatnego w zatrudnieniu zwiększył się tylko o 16 p. proc. Udział małego biznesu w tworzeniu PKB Białorusi (64 mld dolarów, czyli 10 razy mniejsze niż polskie) to tylko 15,7%, ale od 2009 roku zwiększył się on o połowę. W Polsce małe i średnie przedsiębiorstwa tworzą 70% miejsc pracy i 2/3 PKB. Przeciętna płaca na Białorusi to tylko 1400 zł miesięcznie. Minimalna wynosi ok. 560 zł. Najlepsze zarobki odnotowuje się na w Mińsku, gdzie przeciętna wynosi ok. 2200 zł miesięcznie.
Białoruś jest państwem biednych obywateli. Przez dwadzieścia lat rządów Łukaszenki różnice pomiędzy zamożnością obywateli państw, które znalazły się poza orbitą rosyjską, a tymi które weszły do struktur unijnych, jest wręcz porażająca. Naturalnie, nie można powiedzieć, że Białorusini mają źle – jednak mają dużo mniej możliwości rozwoju niż my. I czyste ulice, lodowe pałace oraz gwarancja zatrudnienia za grosze nigdy nie będą wstanie tego zrekompensować.



























































