Po północy na amerykańskich kontraktach terminowych na złoto zaczęły dziać się bardzo dziwne rzeczy. Przy braku nowych informacji i spokoju na innych rynkach finansowych notowania kontraktów na złoto w ciągu 30 minut zanurkowały o blisko 4%, spadając z ok. 1754 USD do 1686 USD/oz.
Nie był to jednak typowy „nagły krach” (ang. flash crash), jakie w poprzednich latach obserwowaliśmy na rynkach walutowych czy na rynku srebra. Nie widać też podobieństw do najsłynniejszej takiej obsuwy na Wall Street z maja 2010 roku. Bo tym razem notowania złota potrzebowały ponad dwóch godzin, aby (i tak nie w pełni) odrobić początkowe straty. W poniedziałek o 9:25 kontraktami na złoto handlowano po cenie 1 747,95 USD za uncję, a więc wciąż o prawie 1% niższej niż przed weekendem.
Podobnie reagowały też kontrakty na srebro, które w niespełna pół godziny poleciały w dół z 24,16 USD do 22,24 USD/oz. Do rana ceny białego metalu powróciły w rejon 24 USD, choć wciąż były notowane o 1,8% niżej niż na piątkowym zamknięciu.
Cały ten krach nie przypominał efektu błędu maklera bądź awarii oprogramowania. Albowiem ktoś rzucił na rynek zlecenia opiewające na ok. 24 000 kontraktów o wartości nominalnej ponad 4 mld dolarów. W ten sposób „wyczyszczony” został arkusz zleceń i uruchomione zlecenia obronne (stop loss) leżące w pobliżu 1 750 USD.
Ponadto ten ktoś miał ułatwione zadanie ze względu na bardzo niską płynność rynku. Inwestorzy z Europy na ogół już spali, a w Stanach Zjednoczonych było to jeszcze niedzielne popołudnie. Dodatkowo nieobecni byli gracze z Japonii i Singapuru, gdzie są dziś święta państwowe. Był to więc idealny moment na przeprowadzenie tego typu operacji.
Za hipotezą o zaaranżowanej manipulacji rynkiem opowiada się doświadczony inwestor Peter Brandt. „Podobne zachowanie rynku kontraktów terminowych na złoto i srebro widziałem już wielokrotnie w ciągu lat. Nosi ono odciski palców banku lub firmy brokerskiej zmuszającego do zamknięcia pozycji dużego zlewarowanego spekulanta” – napisał Brandt na Twitterze.
Teraz piłka jest po stronie amerykańskiego nadzoru nad rynkami towarowymi (CFTC), która powinna „z urzędu” zająć się sprawą i wyjaśnić całe zdarzenie. Jest to też chyba kolejny argument za tym, aby wreszcie zerwać z fikcją 24-godzinnego handlu na światowych rynkach walutowych. Wiadomo przecież, że są takie godziny, gdy płynność na wielu rynkach jest iluzoryczna. A to tylko zachęca do manipulacji, jakie w biały dzień byłyby niewykonalne.
Krzysztof Kolany