Środki z OFE trafiły do ZUS-u. Dla jednych jest to nacjonalizacja. Inni twierdzą, że to konieczność, która uratuje system emerytalny przed katastrofą. Czy można było uchronić się przed tym scenariuszem?

Źródło: Thinkstock
Przeniesienie aktywów z OFE do ZUS-u nazywane jest nacjonalizacją. Zakład Ubezpieczeń Społecznych przejmuje 135 mld zł (19 mld zł trafi do Funduszu Rezerwy Demograficznej) wcześniejszych zobowiązań państwa wobec OFE. W ten sposób dług publiczny obniży się o ok. 8pp do poziomu 47%.
Polska scena ekonomiczna podzieliła się na dwa obozy. Z jednej strony mamy zaciekłych obrońców OFE, którzy twierdzą wprost, że przejęcie aktywów Otwartych Funduszy Emerytalnych to nacjonalizacja, która tylko chwilowo poprawi wskaźniki gospodarcze.
Z drugiej strony pojawiają się opinie, że to wcale nie jest złe rozwiązanie, bo przecież OFE to quasi prywatne instytucje, które przez lata tylko tworzyły iluzje prawa własności do zgromadzonych w nich środków, a w rzeczywistości wcale nie różnią się od ZUS-u.
Jak zwykle w całym sporze zapomina się o kogo naprawdę chodzi. Pierwotny cel reformy to ochrona interesów przyszłych emerytów. Pochodną jest poprawa wskaźników gospodarczych. Naturalnie ma to olbrzymie znaczenie, ale na tym etapie nie wydaje się, by stanowiło to istotę zmiany w systemie ubezpieczeń społecznych.
Bezpieczeństwo wypłat emerytur i rent jest najważniejszym zadaniem rządu. Podjęte wcześniej zobowiązania muszą zostać zaspokojone, co wcale nie wyklucza konieczności rewizji niektórych kosztownych przywilejów różnych grup zawodowych. Istotą systemu emerytalnego opartego na repartycypacji, czyli pewnego rodzaju międzypokoleniowej umowy społecznej jest zachowanie odpowiedniego stosunku pomiędzy biorcami świadczeń, a dawcami składek. W konsekwencji często populistycznych decyzji politycznych ten stosunek został zachwiany, co doprowadziło do szeregu zdarzeń, których nie można było przewidzieć w momencie wprowadzenia reformy z 1998 roku.
Czego nie przewidzieli architekci OFE?
Po pierwsze nikt nie zdawał sobie wtedy sprawy, że po 2004 roku z kraju wyjedzie 2 mln zdolnych do pracy obywateli. Warto zauważyć, że wyjechali dawcy składek, a nie biorcy. Innymi słowy, w znacznym stopniu zmienił się stosunek pomiędzy tymi grupami na niekorzyść systemu finansowego.
Przyjmując, że gdyby tylko połowa emigrantów została w Polsce i płaciła tutaj składki (oczywiście, gdyby miała pracę) to budżet ZUS-u zasilałaby kwota o ok. 10 mld zł rocznie wyższa niż obecnie. To obrazuje jak olbrzymią stratą dla gospodarki są emigranci. Większość z nich wyjechała z braku perspektyw, których brakuje m.in. na skutek błędnych decyzji politycznych. Dlatego tak ważnym dla przyszłości kraju jest stworzenie w Polsce warunków do powrotu znacznej części emigracji.
Nikt nie spodziewał się także, że w 2008 roku dojdzie do kryzysu finansowego, który na ponad 5 lat zachwiał rynkami finansowymi na niespotykaną wcześniej skalę. Setki tysięcy ludzi straciło pracę. Miliony zmuszono do wyrzeczeń. Pogorszenie koniunktury w gospodarce również miało bezpośredni negatywny wpływ na budżet ZUS-u. Mniejszy wzrost wynagrodzeń oraz wysokie bezrobocie w znaczny sposób obniża wpływy ze składek, co implikowało zwiększenie kosztów refundacji z budżetu państwa.
OFE to miał być zysk bez ryzyka
Wszystkie ryzyka związane z zapewnieniem bezpieczeństwa finansowego emerytom spoczęły na barkach państwa. Równocześnie będące częścią tego systemu OFE nie ponosiły żadnego ryzyka. Nie jest to oczywiście wina OFE, tylko architektów tego systemu sprzed 15 lat, którzy nie byli wstanie przewidzieć wszystkich zagrożeń. W konsekwencji doprowadziło to do sytuacji, że budżet ZUS-u przestał się równoważyć a część pieniędzy, która zgodnie z prawem musiała być przekazywana do OFE, pokrywana była z emisji obligacji państwowych, które skupowały właśnie fundusze. W ten sposób stały się one swego rodzaju kosztownym pośrednikiem.
I tutaj pojawił się pomysł przeniesienia aktywów z OFE do ZUS-u oraz zmiana sposobu funkcjonowania funduszy w taki sposób, by stały się one rzeczywistym uzupełnieniem systemu emerytalnego, a nie jego obciążeniem. Przeniesienie aktywów jest działaniem racjonalnym, ale pod pewnymi warunkami. Przeksięgowanie aktywów musi za sobą pociągnąć rewizję przywilejów emerytalnych, ale na to jeszcze rządzącym brakuje odwagi.
Nie cichną głosy, że rząd sięgając po środki zgromadzone w OFE dokonał skoku na kasę ubezpieczonych. Jest to pewnego rodzaju iluzja i zakłamanie rzeczywistości, bo przeciętny ubezpieczony nigdy nie miał prawa do swobodnego dysponowania swoimi oszczędnościami emerytalnymi. I w planach najbardziej zagorzałych obrońców OFE nigdy się taki pomysł nie pojawił, co w zasadzie oznacza, że bardziej chroniono interesy inwestorów, korzystających z działalności funduszy na giełdzie niż przyszłych emerytów, którzy zwykle z giełdą nie mają nic wspólnego.
Oczywiście OFE mają swoje zalety, którą m.in. jest możliwość dziedziczenia środków. Niemniej praktyka pokazała, że ubezpieczeni nie do końca zdawali sobie z tego sprawę. Ok. 2 mld zł nigdy nie zostało wypłacone, bo zwyczajnie nikt się po te pieniądze nie zgłosił.
Nie można było zachować statusu quo
Słowem, stanęliśmy przed bardzo trudnym wyborem. Zachowanie statusu quo doprowadziłoby do załamania sektora finansów publicznych. W początkowym okresie skorzystałoby na tym OFE, bo w końcu państwo mające problemy finansowe emituje obligacje o wyższym oprocentowaniu, które stanowiłoby zysk funduszy emerytalnych. Emeryci zyskaliby tylko pozornie, bo państwo w dalszym ciągu byłoby gwarantem wypłat emerytur, których zapewnienie byłoby coraz droższe.
Ceną za utrzymanie ciągłości świadczeń byłaby bardzo wysoka, a w sytuacji kurczenia się populacji – pokolenia dawców składek po prostu nie byłoby stać na utrzymanie emerytów i rencistów i jednoczesne spłacanie długu publicznego. W takich niespokojnych warunkach niemożliwym byłoby przeprowadzenie reform strukturalnych systemu emerytalnego z uwagi na konieczność podnoszenia opodatkowania, co wywołałoby niepokój publiczny. Dlatego zmiany w OFE należy uznawać za negatywne tylko w kontekście wyboru pomiędzy mniejszym, a większym złem.
Łukasz Piechowiak
Główny ekonomista Bankier.pl






















































