HBO skusiło się na własną "The Walking Dead" w postaci "The Last of Us". Nie byłoby jednak sobą, gdyby zekranizowało "prostą" opowieść o zombie. Co to, to nie. Platforma sięgnęła po ikonę gier komputerowych wyprodukowaną przez studio Naughty Dog i przekuło je w sukces na miarę "Gry o tron".


Pasożytnicze grzyby, które zamieniają mrówki w zombie, przez ocieplenie klimatu ewoluują, co umożliwia im przerzucenie się na ludzi. Na początku nieśmiałe doniesienia prasowe o zamieszkach gdzieś na drugim końcu świata, podejrzane loty wojskowych śmigłowców i zamknięte sklepy zamieniają się w walkę o przeżycie z zainfekowanymi na ulicach miast.
Wszystko to obserwujemy oczami Joela (w jego postać wciela się Pedro Pascal, czyli m.in. Oberyn Martell z "Gry o tron") i jego nastoletniej córki Sary. Następnie widzowie dostają 20-letni przeskok czasowy, który ponownie przedstawia nam Joela, tym razem już jako przemytnika, handlarza podejrzanymi substancjami i swoistą szarą eminencję strefy kwarantanny oraz inną nastolatkę - Ellie (graną przez Belle Ramsey, znaną jako Lady Lyanna Mormont także z "Gry o tron"), którą należy żywą dowieźć w miejsca "za zasiekami", a więc poza granice wyznaczane przez totalitarne rządy paramilitarnej FEDRY, które wprowadzono do opanowania pandemii. Nie brzmi to dobrze ani dobrze nie wygląda z perspektywy bohaterów, kiedy przemierzając wyniszczone Stany Zjednoczone, stawiają czoła błahym i śmiertelnym zagrożeniom.
Wyruszają w swoistą podróż a'la "Apocalypto", w której stawką będzie nie tylko ich przetrwanie, ale i całej ludzkości. I jakkolwiek to patetycznie nie zabrzmi sceny, które zobaczymy na ekranie, z patosem niewiele mają do czynienia. Pierwszy odcinek daje przedsmak brudu, ścisku i niemal wyziewającego z ekranu smrodu. I z takiej mikstury przedziera się opowieść o tęsknocie za bliskością, choć jest jednocześnie walką o przeżycie, a te dwie sprawy w postapokaliptycznym świecie klikaczy (tutejsza wersja zombie) się wykluczają. Bo jak już wiemy z innych produkcji, największe zagrożenie długofalowe nie stanowią przemienieni ludzie, ale właśnie ci walczący o przetrwanie.
Skojarzenie z "Apocalypto" nasuwa się także z powodu, że natura jest jednocześnie i wrogiem i sprzymierzeńcem, a może po prostu po swojemu istnieje, niezbyt zważając na nasze poczynania. WIdzimy bowiem pandemiczny świat, w którym radzi sobie ona lepiej niż ludzie. Lasy opanowują miasta, samochody oplecione są bluszczem, a grzyby, nie zawsze w oczywistych kształtach, zdają się porastać ściany.
"Czarnobyl" wyznaczył standardy, HBO je kontynuuje
HBO może spokojnie otwierać szampana. W Stanach Zjednoczonych tylko w dniu premiery pierwszy - odcinek "The Last of Us" zebrał przed ekranami 4,7 mln osób jak podaje "Deadline". Była to więc druga co do wielkości premiera serialu (9,9 mln zebrał sequel "Gry o tron" "Ród smoka", z niewesterowskich seriali to "Zakazane imperium" zebrało niewiele więcej widzów, bo 4,81). To doskonały wynik, tym bardziej że serial prześcignął takie produkcje jak "Westworld", "Euforia", "Sukcesja" czy "Rick i Morty". Oznacza to, że 40 proc. osób, które zasiadły do niedzielnych seansów, odpaliło HBO i jego nowy megaserial. W ciągu dwóch dni od premiery serial zdobył już ponad 10 mln widzów.
Aż trudno uwierzyć, że HBO-owski "Czarnobyl" obchodzi dopiero 3. urodziny. Stąd to przywołanie? Za tamten i ten serial odpowiada Craig Mazin, który współpracuje przy "The Last of US" z Neilem Druckmannem. Drugi twórca od kilku lat odbijał się od drzwi różnych studiów filmowych, które podchodziły z rezerwą do ekranizacji kolejnej gry komputerowej (nic dziwnego, bo większość z nich to niestety nieudane filmy o zbyt wysokich budżetach). W końcu parze showrunnerów udało się przekonać do pomysłu HBO.
Najnowszy serial platformy musiał się mierzyć z fandomem graczy. Na szczęście "The Last of Us" wychodzi z tej konfrontacji zwycięsko. Niektóre sceny zdają się być żywcem wyjęte z PlayStation, np. pierwsze minuty serialu, kiedy Joel z córką i bratem próbują się wydostać z oszalałego z powodu epidemii miasta. Oczywiście scenarzyści wprowadzili zmiany do fabuły gry, ale nie tak nachalne, jakie popełnili showrunnerzy Netfliksa w przypadku "Wiedźmina", dlatego są one łatwiejsze do przełknięcia. Część scen dodano i stanowią one atut, gdyż dodają postaciom głębi. Co więcej, produkcja puszcza do fanów gry kilkukrotnie oko, tworząc scenografie 1 do 1 z monitora komputera. Tak jak w Westeros nie należy się przyzwyczajać do postaci, bo "giną tak szybko". Bohaterowie nie mają "plot armor", choć tym razem ich losy nie zależą od działań graczy.
I ciekawostka: głosu klikaczom użyczają ci sami aktorzy, którzy podłożyli je w grze.
"Tego nie było w grze", czyli różnice rzucające się w oczy
- Choroba rozprzestrzenia się w inny sposób. W grze zakazić się można poprzez zarodniki, które krążą w powietrzu (oczywiście nie w całym, a jedynie w "miejscach skażonych"). Wystarczy więc założyć maskę przeciwgazową, by uniknąć pasożytów. W serialu zmieniono to na wici, które wymagają poważnego pogryzienia ofiary. Dlaczego? Gdyby bohaterowie przez znaczną ilość czasu biegali w maskach gazowych, ich gra aktorska byłaby zubożała.
- Pandemia przesunięta w czasie. W grze Dzień Epidemii to 2013 rok, a akcja ma miejsce 20 lat później, a więc w 2033 roku. Z kolei w HBO za początek epidemii uznaje się 2003 rok, a akcja przeskakuje do 2023 roku. W ten sposób twórcy stworzyli alternatywną wersję naszej postcovidowej rzeczywistości.
- Mniej akcji? Gra komputerowa w znaczniej mierze opiera się na walce, skradaniu, uciekaniu, itd. W serialu zwolniono, wplatając sceny, dzięki którym widz zbliża się do bohaterów.
Nie jest to jednak serial tylko dla wielbicieli komputerowych zombie. Pierwszy odcinek stanowi doskonałe wprowadzenie do świata, dlatego także i ci, którym daleko było do postapokaliptycznych gier, łatwo się w nim odnajdą.
Budżet do pozazdroszczenia
Jak podaje "The New Yorker", kwota, którą HBO przeznaczyło na "The Last of Us", przewyższa budżet każdego z pierwszych pięciu sezonów "Gry o tron". Na każdy z dziewięciu odcinków przeznaczono ok. 10 mln dolarów. Co za tym idzie, pierwszy sezon to szacunkowy koszt od 90 do 100 mln dolarów. Z jednej strony dostajemy szerokie plenery, pokazujące wyniszczone miasta, a z drugiej - kameralną opowieść o ludzkich relacjach w obliczu pandemii.
W tym serialu wszystko wydaje się na swoim miejscu. Budżet był niemały i najwyraźniej skrojony na miarę. Jego powiększenie nie zmieniłoby oceny serialu, ani nie sprawiłoby, że byłby lepszy.
- To piękne, przerażające, ale ostateczne pouczające - napisał na Twitterze HBO Max Craig Mazin.
***
Popkultura i pieniądze w Bankier.pl, czyli seria o finansach "ostatnich stron gazet". Fakty i plotki pod polewą z tajemnic Poliszynela. Zaglądamy do portfeli sławnych i bogatych, za kulisy głośnych tytułów, pod opakowania najgorętszych produktów. Jakie kwoty stoją za hitami HBO i Netfliksa? Jak Windsorowie monetyzują brytyjskość? Ile kosztuje nocleg w najbardziej nawiedzonym zamku? Czy warto inwestować w Lego? By odpowiedzieć na te i inne pytania, nie zawahamy się zajrzeć nawet na Reddita.