Nazywają ją „Afryką dla początkujących”, mimo że ma wyjątkowy, nieprzyjazny dla człowieka klimat. Przoduje w Afryce, ale na tle Europy i tak pozostaje niewyobrażalnie biedna. Urzeka spektakularną przyrodą, a przy tym jest po prostu brudna.


O miejscach, które pomija się w przewodnikach po Ghanie i Afryce, jakiej nie mają prawa zobaczyć turyści, opowiada w rozmowie z cyklu #TamMieszkam Leszek Pędzisz, Polak, który zamieszkał na Czarnym Lądzie.
Malwina Wrotniak-Chałada, Bankier.pl: Zacznijmy od początku. Nie mieszkasz już w Azerbejdżanie…
Leszek Pędzisz: W stolicy Azerbejdżanu, Baku, mieszkałem przez 9 miesięcy na przełomie lat 2010 i 2011. Pracowałem wtedy jako wolontariusz w jednej z lokalnych organizacji pozarządowych, realizując projekt świetlicy edukacyjnej dla dzieci i młodzieży z rodzin przesiedleńców wewnętrznych. Po zakończeniu mojego kontraktu wróciłem do Polski. A że z samego wolontariatu trudno się utrzymać, to dobrowolnie poddałem się kieratowi korporacji finansowej. Jednak wkrótce pojawił się pomysł kolejnego wyjazdu. Widać nie przestałem być ideowym naiwniakiem.
I tak pojawiła się opcja na Ghanę?
Przeglądając setki stron internetowych w poszukiwaniu ciekawego pomysłu, natrafiłem na ogłoszenie fundacji prowadzącej projekt edukacyjny dla dzieci w Moree, rybackim miasteczku w Ghanie na wybrzeżu Oceanu Atlantyckiego. Postanowiłem spróbować. A dlaczego akurat Afryka? Ten kontynent zawsze mocno działał na moją wybujałą wyobraźnię. Pomyślałem, że mogę zrobić coś dobrego, a przy okazji skonfrontować swoje wyobrażenia z rzeczywistością.
Jak przygotować się do pobytu w Afryce?
Taki pobyt to duże wyzwanie nie tylko dla hartu ducha, ale także dla niezłomności ciała. Szczególnie słabego ciała europejskiego, nieprzyzwyczajonego do tutejszych ekstremalnych warunków klimatycznych. Tutaj dużo bardziej niż w innych rejonach świata trzeba zadbać o swoje zdrowie. Zalecane szczepienia, profilaktyka antymalaryczna, przesadne nawet dbanie o higienę czy odpowiednia dieta mają duże znaczenie. Bez dobrej kondycji nie ma się co porywać na Afrykę. Turysta to jeszcze jakoś przeżyje te 2-3 tygodnie bez zbytnich trosk, nafaszeruje się chemią przeciwko malarii, weźmie tabletki i najwyżej odchoruje po powrocie. Jednak mieszkać tutaj, to jest już zupełnie coś innego.
Jest ciężko?
Życie w tak nieprzyjaznym klimacie jest niewyobrażalnie ciężkie. Szczególnie w pasie nabrzeża, gdzie niemal przez cały rok panują wysokie temperatury i ekstremalnie wysoka, często ponad 90-procentowa, wilgotność powietrza. To jest rejon najgęściej zaludniony, bo dający realną perspektywę zarobku np. przy połowie ryb czy rozładunku statków. Jednocześnie jest to idealne środowisko rozwoju dla wszelkiego rodzaju bakterii i pasożytów. Każdego roku tysiące ludzi choruje i umiera tutaj na malarię, żółtą febrę oraz pasożytnicze choroby układu pokarmowego i związane z nimi powikłania.
O stereotypach pewnie będziemy jeszcze rozmawiać, ale jednym z często słyszanych jest tłumaczenie biedy w Afryce rzekomym lenistwem Afrykańczyków. Ktoś mówił, że widział w telewizji film, na którym niedożywieni Afrykanie siedzieli bezczynnie, „zbyt leniwi nawet, by odgonić muchy siadające na ich głowach”. Ten ktoś powinien przyjechać do Afryki i spróbować nie pobyć tu, ale po prostu żyć, pracować, mieć rodzinę, zmagać się z codziennymi trudnościami w tym nieprzyjaznym klimacie.
Fot. Leszek Pędzisz
Oczywiście nie można powiedzieć, że wszystkiemu winny jest klimat, jednak wbrew obiegowym opiniom ma on duże znaczenie. Ze statystyk wynika, że kraje położone w rejonach tropikalnych rozwijają się wolniej niż te z innych szerokości geograficznych. Nie tylko z powodu szerzenia się śmiertelnych chorób, takich jak malaria, ale także chociażby dlatego, że w wilgotnym klimacie, gdzie wszystko gnije, rdzewieje, obrasta grzybem, niszczeje, każda inwestycja wymaga podwójnego wysiłku. Te szczególne warunki klimatyczne wymagają od rządów i tak przecież biednych państw specjalnego planowania i zwiększonych nakładów budżetowych w wielu dziedzinach życia i gospodarki. Wydaje się, że priorytetem powinno być zdrowie społeczeństwa. Tymczasem w Ghanie, pomimo widocznej poprawy w ostatnich latach, opieka zdrowotna jest wciąż słaba.
Jednak największym, a przy tym całkowicie ignorowanym, problemem pozostaje brak rozpowszechnionej świadomości znaczenia zasad higieny. I jakkolwiek nieprawdopodobnie banalnie by to zabrzmiało, to w Afryce równikowej zwykłe mycie rąk mydłem ratuje życie. To są kwestie tak podstawowe, które w Europie stały się już standardem i o których znaczeniu już zapomnieliśmy. A przecież powszechne od lat w polskich szkołach lekcje higieny nie wzięły się z naszego nadzwyczajnego poczucia estetyki, ale z potrzeby zadbania o zdrowe społeczeństwo i wydłużenia oczekiwanej długości życia. Kilkadziesiąt lat temu w Polsce ludzie także umierali z braku higieny, chociaż przecież nasz klimat nie jest aż tak wymagający, jak ten afrykański. Pod wieloma względami Ghana, jak i inne państwa regionu, przypomina właśnie Europę sprzed kilkudziesięciu lat. Jednak w innych kwestiach, jak na przykład inwestycje w rozbudowę armii, ghański rząd może się już pochwalić nadzwyczajnymi wręcz osiągnięciami.
W Europie cisza na ten temat. W ogóle wiemy tu o Ghanie tyle, co nic.
Pomijając pewnie pasjonatów reportażu i literatury podróżniczej, o Afryce wiemy tyle, ile zapamiętamy z migawek wiadomości telewizyjnych czy nagłówków artykułów prasowych. W naszej części Europy, niemającej żadnych historycznych powiązań z Afryką i gdzie współczesne kontakty polityczne czy gospodarcze z tym kontynentem są prawie w zaniku, o państwach afrykańskich pisze się rzadko i wybiórczo. Szczerze mówiąc, nie przypominam sobie zbyt wielu tytułów prasowych w ostatnich latach poświęconych Ghanie. Paradoksalnie, bardzo dobrze to świadczy o tym kraju. Szczególnie bowiem w polskich mediach głównymi tematami „gorących” newsów z Afryki są zwykle konflikty zbrojne albo katastrofy humanitarne. A żeby nie wyszło zbyt pesymistycznie, to ku pokrzepieniu serc jakiś kanał przyrodniczy pokaże program o rytuałach godowych lwów na sawannie. I to ma być ten „pełen” obraz Afryki.
Opowiadaj zatem jaką Afrykę zastałeś na miejscu po przylocie i czy właśnie tego się spodziewałeś.
O rany, sam już nie wiem czego się spodziewałem, ale pamiętam, że szok po przyjeździe był duży. Podróż do Afryki planowałem przez prawie dwa lata. W tym czasie przeczytałem sporo reportaży i relacji podróżniczych z Ghany i innych krajów afrykańskich. Pewnie sobie myślałem, że trochę poczytam i wszystko będę wiedzieć. Tymczasem na miejscu okazało się, że ja nie wiem prawie nic. No bo tylko trochę o polityce, trochę o ekonomii, coś tam o atrakcjach turystycznych, i tyle. Nie wyobrażałem sobie nawet, jak może wyglądać zwyczajne życie w afrykańskich miasteczkach i wioskach. Sporo podróżuję, mieszkałem już w kilku krajach, ale przyznaję, że na Afrykę nie byłem przygotowany.
Pokaż Tam mieszkam - Polacy na całym świecie na większej mapie
Zresztą Ghana to jest taki niezwykły kawałek świata, tak odmienny kulturowo od Europy, że nie można się ot tak na nią przygotować. Tutaj trzeba po prostu przyjechać i poczuć prawdziwą Afrykę. Wszyscy znamy telewizyjne migawki czy zdjęcia przedstawiające afrykańską ulicę. Jest kolorowo i biednie. Ale to tylko niepełny obrazek, pocztówka zaledwie. Tymczasem afrykańska ulica działa na wszystkie zmysły, atakuje nasze receptory tysiącami impulsów. Oglądając nawet najlepsze zdjęcia, nie poczuje się przecież zapachu smażonych na oleju palmowym bananów, wędzonych w glinianych piecach ryb, ale również fetoru nieczystości płynących środkiem ulicy. Nie usłyszy się nawoływań ulicznych sprzedawców, dudniącej z głośników lokalnej muzyki disco ani donośnych okrzyków „Obroni!” („biały człowiek”) setek dzieci. Jeśli zobaczyłeś, powąchałeś i wsłuchałeś się w afrykańską ulicę, a przy tym umęczyłeś się upałem i spocony, oblepiony kurzem i pyłem wracasz do domu, to znaczy, że właśnie doświadczyłeś Afryki.
Ta ulica to tylko mały wycinek afrykańskiej rzeczywistości. A ja, no cóż, nie zachwyciłem się nią, przynajmniej nie od razu. Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Ghana, jak i cała Afryka, bywa trudna w odbiorze. Mieszkam tutaj już ponad pół roku, ale pewne rzeczy wciąż trudno mi zaakceptować.
Typuję, że jedną z nich mogłoby być słynne „digital dumping ground”, czyli znane na całym świecie wysypisko elektronicznych śmieci w Agbogbloshie, nazywane jednym z najniebezpieczniejszych miejsc na Ziemi. Miałeś okazję zbliżyć się tam?
Pytasz tak, jakby to było jakieś odizolowane miejsce, do którego dostęp jest utrudniony. Tymczasem Agbogbloshie jest dzielnicą Akry, i to centralnie położoną, zamieszkaną przez kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Blisko stąd do James Town, turystycznej atrakcji stolicy, opisywanej w każdym przewodniku turystycznym. A wspomniane wysypisko można sobie obejrzeć przez okno taksówki, jadąc z nabrzeża na główny dworzec autobusowy Keneshie. Oczywiście o tym w przewodnikach nie ma już żadnej wzmianki.
Fot. Leszek Pędzisz
Skala potencjalnej toksyczności miejsca gromadzącego setki tysięcy elektronicznych odpadów słusznie budzi przerażenie, ale tak naprawdę wysypisko w Agbogbloshie jest tylko częścią większego problemu związanego z zanieczyszczeniami i postępującą degradacją środowiska naturalnego w Afryce.
Ocho, robi się coraz bardziej zielono.
Nie jest to żaden tam mój nadęty frazes. Szczerze mówiąc, to ja nigdy nie byłem specjalnie wyczulony na punkcie ochrony środowiska i ekologii. Chyba zawsze uważałem, że świat ma większe problemy, niż zadbanie o odpowiednio zielony kolor planety. Wiadomo, telewizyjne migawki pokazujące głodujące dzieci silniej oddziałują na wyobraźnię niż te ukazujące wycinkę lasów. Muszę się jednak przyznać, że pobyt w Ghanie diametralnie zmienił moje spojrzenie na „zielone” tematy i aż się zawstydziłem moją dotychczasową ignorancją.
Fot. Thinkstock
To nie zabrzmi miło, ale muszę powiedzieć, że Ghana jest po prostu brudna. W miastach, gdzie by nie spojrzeć, wszędzie walają się śmieci. Tysiące zużytych foliowych torebek i plastikowych saszetek (po wodzie pitnej) pokrywają przydroża, podwórka przed domami, niemal każdy wolny skrawek przestrzeni. Poboczami ulic, otwartymi, głębokimi i szerokimi nawet na metr kanałami płyną śmierdzące rzeki toksycznych ścieków i nieczystości z całego miasta. Nad tymi „rzekami” często bawią się nagie dzieci, kobiety robią pranie, odbywa się też codzienna toaleta, a w ich wodach brodzą w poszukiwaniu jadalnych odpadków kozy i kurczaki. Śmieci się nie zbiera, a co najwyżej zgarnia na kupki i pali, bo po prostu w większości miejsc nie ma kubłów na śmieci i służb odpowiedzialnych za ich wywożenie. Rozpadające się samochody, głównie stare używane modele sprowadzane z Europy, zatruwają powietrze wypluwanymi w nadmiarze spalinami.
Fot. Thinkstock
Jednak najgorzej wygląda sytuacja w wioskach i miasteczkach położonych na wybrzeżu Atlantyku. Tutaj wszystkie ścieki płyną prosto do oceanu. Codziennie przypływ wyrzuca na brzeg tony śmieci – ubrania, plastiki, części metalowej karoserii, truchła zdechłych zwierząt – a przybrzeżne wody pienią się toksynami. Rybacy wyciągają sieci pełne plastikowych butelek zamiast ryb. A na miejskich plażach okoliczni mieszkańcy załatwiają swoje potrzeby fizjologiczne, bo nie mają w domach latryn.
Oczywiście turyści odpoczywający w prywatnych resortach hotelowych nie doświadczą takich atrakcji. Każdego dnia o świcie obsługa hoteli uwija się jak w ukropie, sprzątając plaże. Wystarczy się jednak przespacerować do pobliskich miast, żeby zobaczyć na własne oczy, czym tak naprawdę mienią się wody historycznego Złotego Wybrzeża. Ghana nie jest tutaj wyjątkiem. Sytuacja w sąsiednich krajach jest podobna. To jest dla mnie taki ekologiczny „alterland”, przestroga jak mogłaby wyglądać np. Polska, gdybyśmy się w porę nie opamiętali i nie zaczęli wyrzucać papierków do śmietników. Szokuje może zarówno brak świadomości samych mieszkańców, do jakich skutków mogą prowadzić takie działania, jak też brak jakiejkolwiek polityki władz celującej w zmianę tej sytuacji.
Koniec części pierwszej. Czytaj część 2, a w niej m.in. o tym, dlaczego Ghana to „Afryka dla początkujących”, kto komu robi tu na ulicy pedicure i za ile mkw. mieszkania w Warszawie można tu kupić dom nad oceanem.