W kwietniu na Wall Street słychać było ryk niedźwiedzi. Na rozgrzanym wieloletnią hossą rynku najwięcej wątpliwości budzą spółki z indeksu Nasdaq.
11 kwietnia indeks grupujący spółki technologiczne zniżkował o 1,3% i zamknął dzień z wynikiem 3999 na liczniku. Było to już drugie w przeciągu kilku miesięcy przełamanie tej psychologicznej bariery, co przypomniało inwestorom o tym jak niepewne jest dalsze trwanie hossy na Wall Street. W ostatnim czasie takich sygnałów ostrzegawczych było jak na lekarstwo - tygodniowego spadku o podobnej skali, jak w tygodniu zakończonym 11 kwietnia trzeba szukać aż w czerwcu 2012 r., a dziennego (-3,1%) w kwietniu 2011 r.
Nasdaq to jedyny z wielkiej trójki głównych amerykańskich indeksów, który obecnie nie bije historycznych rekordów. Te - na poziomie 5142,52 (intraday) i 5048,62 (na koniec sesji - padły już ponad 14 lat temu, w szczycie bańki internetowej.
Od tamtego czasu wiele się zmieniło zarówno na rynkach finansowych, jak i w całej gospodarce. Spółki takie jak Apple, Google czy Amazon już od dawna nie są perspektywicznymi start-upami i weszły do światowej pierwszej ligi. Oczywiście sektor nowych technologii - nie tylko komputerowych, ale i biotechnologii - wciąż dostarcza nowych kandydatów na globalne gwiazdy, co kusi niektórych inwestorów.
W trakcie obecnej hossy wysokie wskaźniki ceny do zysku nie są na Wall Street niczym nowym. Jednak jest coś na rzeczy, jeżeli w przededniu solidnych spadków, amerykańskie media głównego nurtu - jak Bloomberg czy WSJ - mianem "nieracjonalnych" określają wskaźniki P/E dla spółek takich jak Netflix (140) czy LinkedIn (718). Dodając do tego niedawną euforię związaną z debiutem Twittera, który od początku istnienia konsekwentnie notuje straty, trudno nie doszukiwać się ziaren prawdy w opiniach o nadchodzącej bańce 2.0. Tym bardziej, że spółek, które delikatnie mówiąc nie zachwycają wynikami wśród uczestników indeksu Nasdaq nie brakuje.
Podobnie ja w przypadku innych zwyżek cen aktywów, wielu obserwatorów zwraca uwagę na "współudział" w niej Rezerwy Federalnej. Perspektywa wysokich zwrotów z inwestycji w przyszłych gigantów na miarę Google'a, a także zwykła medialność spółek sektora technologicznego, przyciągnęła tani pieniądz dostarczany przez Fed. Obawy o to, co stanie się, gdy amerykański bank centralny definitywnie zakręci kurek pod nazwą quantitative easing nie znikają z Wall Street mimo relatywnie umiarkowanej reakcji indeksów na dotychczasowe cięcia.
Obawy o pęknięcie bańki technologicznej są coraz powszechniejsze wśród najbogatszych Amerykanów. Jak wynika z badania przeprowadzonego pod koniec kwietnia przez YouGov, aż 40% obywateli USA zarabiających powyżej 100 tys. dolarów sądzi, że w tym segmencie rynku uformowała się już "dojrzała" bańka. 65% badanych z tego przedziału sądzi, że ewentualne pęknięcie będzie miało negatywne skutki dla amerykańskiej gospodarki. Co ważne, aż 82% pytanych twierdzi, że dobrze pamięta pierwszą bańkę dot.com. Czas pokaże, czy lekcja z przełomu wieków faktycznie została odrobiona.






















































